Bardzo nam zależało na tym, by nasze dzieci uczyły się tego, co je w danej chwili interesuje. Żeby mogły odkryć świat poprzez swoje oczy.
Odkrywanie! Właśnie o to chodzi! Ja przez pierwsze pół roku edukacji domowej nie mogłam zrozumieć, dlaczego dzieci nie mają pasji! Odpowiedź jest prosta: one tkwiły w systemie szkolnym.
To ja musiałam im organizować zajęcia, mówić, co mają najpierw zrobić, co potem.
Jesteśmy w takim "nieszczęśliwym " położeniu, że mieszkamy w bloku, więc mało czasu spędzamy na powietrzu. To ja jestem tą osobą, która ich wypycha na dwór. Za to staramy się tak organizować sobie życie, żebyśmy byli najwięcej czasu na działce poza miastem. I tak też nam sie udaje: 3 dni w blokach, cztery dni w ogrodzie. Dzieci uczą się po południu, gdy już robi się ciemno. Po co tracić te chwile w ciągu dnia, biorąc pod uwagę fakt, że zimą tego słońca wszystkim brakuje! A poza tym, tabliczkę mnożenia opanowaliśmy na spacerach, jeżdżąc sankami po lesie! Było fantastycznie i nie - nudno!
Ja biorę pod uwagę, że moje dwoje dzieci inaczej się uczą. Jedno jest typowym wzrokowcem i przetwarza olbrzymie tony materiału, kojarząc ze sobą fakty.
Drugie jest kinestetykim i postrzega rzeczywistość przez ruch, dotyk, wibracje, taniec. Weź tu zmuś takiego chłopaszka, żeby siedział 6 godzin w ławce! Katastrofa! Materiał przerabiamy na spacerach, w samochodzie i przy tablicy suchościeralnej. Czyta (świetnie!) tylko w łóżku i toalecie, bo inaczej mu szkoda czasu. A pasje- zaczęły powracać!
Na zdjęciu praca nasza wspólna: najpierw kupiłam w Castoramie listewki, potem dzieci je pocięły, zbiły gwoździkami i Aga wykonała zdobienia techniką Decoupage, z której jest bardzo dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz