Jako, że moje życie się nieco odmieniło,to i strona www musiała się zmienić. Zapraszam na nową stronę, na której piszę o edukacji: www.DorotaPiwowarska.pl

A to jest mój blog, który pisałam od 2007r.
To strona o edukacji. O edukacji niekonwencjonalnej, ciekawej. Niekoniecznie regularnej i systematycznej, ale na pewno twórczej i zabawnej.
A o domowej w szczególności. Piszę ją jako mama dwojga dzieci , które były nauczane tą metodą .
Jeśli jesteś rodzicem, który troszczy się o swoje dziecko , i dla którego system szkolny nie ma oferty edukacyjnej lub jeśli jesteś nauczycielem i czujesz, że w sobie pasję do nauczania a system
szkolny Cię ogranicza, to zapraszam Cię do lektury mojego bloga.

Zamieszczam tutaj moje osobiste przemyślenia, różne informacje, rozwiązania wynikające z doświadczenia oraz
porady czysto praktyczne, nie stanowiące porad prawnych,
finansowych, psychologicznych.

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Przewrotnie o tym, jakie warunki powinien spełnić rodzic, by uczyć własne dzieci!!!

       Przypomina mi się pytanie jednego z pedagogów, który zaskoczony moją decyzją o zabraniu dzieci z prywatnej, bo przecież najlepszej na świecie i okolicach szkoły, zapytał, czy ja  albo mój mąż mam wykształcenie pedagogiczne.
Zastanawiałam się, co byłoby najlepsze w kwestii prawnej; jakiś obowiązek dla rodziców, który musieliby spełnić, żeby móc nauczać swoje dzieci w domu. Trzeba przecież coś zaproponować, bo liczy się dobro dziecka!

Przeanalizujmy niektóre z propozycji, które urodziły mi się podczas procesu myślenia:

Po pierwsze :

RODZIC POWINIEN MIEĆ FORMALNE WYKSZTAŁCENIE PEDAGOGICZNE- niestety ja nie mam takowego. To oznaczałoby, że się absolutnie nie nadaję do przeprowadzenia choćby jednej lekcji z kimkolwiek. Jakim cudem zatem, moje dzieci nauczyły się  chodzić, czytać, pisać, liczyć? Kto tłumaczył im tę pokręconą tabliczkę mnożenia, gdzie nic z niczego nie wynika i trzeba to wkuć na pamięć, gdy inne metody zawodzą. Szanuję oczywiście matematykę, to przecież królowa nauk. Mówię tylko o tym, że było nam ciężko. Bartek nie lubił siedzieć i liczyć, jakoś więc musieliśmy przebrnąć przez to wszyscy. Tutaj przydały się metody wychowawcze typu marchewka (bez kija). Za każdą stronę przykładów dostawał coś do jedzenia, bo mu się strasznie nudziło.  ( nie jest to wychowawcze, wiem!)  Tabliczkę mnożenia robiliśmy na tarasie i podczas spaceru z sankami w lesie. Przykłady, których nie mógł zapamiętać, pisałam szminką na lustrze w łazience. Potem było: 8 razy 8 to lustro :64.
Tak ,przyznaję , nie mam formalnego wykształcenia pedagogicznego. Ale mój mąż to je ma. Jest z tego powodu bardzo szczęśliwy i dumny zarazem. Nigdy mu się to w życiu nie przydało, a i do edukacji domowej jakoś się nie pali. Jak wstaje rano, to ma w głowie jedno – praca. Dzieci zostały na głowie mamy, która nie ma przecież formalnego… itd.
        Jak miałam zostać mamą, to nikt nie zapytał, czy mogę wychowywać dziecko, czy jestem do tego emocjonalnie i formalnie przygotowana. Czy stać mnie na poświęcenia, nieprzespane noce. A może by tak testować wszystkich rodziców! A co tam! Niech się tłumaczą, że mogą mieć dzieci. Niech przechodzą kursy i zdobywają stopnie. Ktoś musi im oczywiście te kursy organizować i brać za to wynagrodzenie. Kto miałby to robić? Może ministerstwo edukacji?
Tylko, czemu  miałoby to służyć?


Miałam do czynienia z całą rzeszą różnych nauczycielu po różnych studiach pedagogicznych, psychologicznych , kursach nauczycielskich itp. Bardzo fajnie. Tylko, że to teoria. 
Gdy jako nauczyciel, jesteś wkurzony na męża i przychodzisz z tym do pracy do szkoły , przenosisz całe sfrustrowanie na moje dziecko! Mogę spokojnie powiedzieć, że grono pedagogiczne to w 80% ludzie sfrustrowani, żyjący bez celu, nastawieni negatywnie do życia i innych, niezadowoleni ze swojej pracy, zarobków i przerzucających całą winę za swoje nieudane życie na dzieci!

Tu chciałam dodać, że pozostałe 20% nie jest w tak dramatycznej sytuacji psychicznej, ale też nie jest różowo. Tak naprawdę , to istnieje zaledwie garstka wspaniałych nauczycieli, którzy mają tę wizję, pasję i talent. I to właśnie w nich cała masa dzieciaków i ich rodziców pokłada nadzieje.

Tak więc pomysł o wykształceniu pedagogicznym rodziców upadł zupełnie.

PO DRUGIE: 
           A może by tak wprowadzić obowiązkowe WYKSZTAŁCENIE WYŻSZE rodziców edukujących  domowo?
Czemu nie? Tylko , to tak samo dla tych, co dopiero zamierzają mieć dzieci! Sytuacja bardzo podobna.
I jeszcze jak sobie przypomnę wszystkich tych utracjuszy z moich studiów, którzy z trudem przemykali się z roku na rok i mają dzisiaj wykształcenie wyższe, to znowu pytam: Czemu miałoby to służyć?
Czy mama lub tata z wykształceniem wyższym wiedzą, kim byli Fenicjanie?
Ja nie pamiętam- bo studiowałam ekonomię. I nie miałam czasu na Fenicjan, chociaż dużo się mówiło o pieniądzach.
Albo : ile wynosi suma kątów w trójkącie prostokątnym?
A co mnie to obchodzi? Jak będę potrzebowała tej informacji do szczęścia, to sobie to sprawdzę!
Czy rodzic, który po szkole średniej został biznesmenem, artystą, bądź mechanikiem nie jest w stanie usiąść z dzieckiem nad książką i razem przerobić pasjonującego bądź co bądź tematu o obocznościach w języku polskim? Też mu się to przyda!
Ja nie obawiam się takiego problemu. Jestem przekonana, że selekcja rodziców zdecydowanych na edukację domową odbędzie się w sposób naturalny. Jeśli ktoś nie wierzy we własne siły, w jaki sposób mądrze może pokierować losem edukacyjnym swojego dziecka? On zrzuca tę odpowiedzialność na szkołę i ma to z głowy.
Zatem my też mamy z głowy drugi pomysł testowania rodziców.

PO TRZECIE:

       Czy rodzice są w ogóle normalni? A może to jakieś nowe szaleństwo zbiorowe? Jakaś sekta?  Wyślijmy wszystkich na przymusowe BADANIA PSYCHOLOGICZNE!

Niech zbada tę sprawę psycholog. Niech zada rodzicom pytania o celowość takiej nauki w domu. Przecież dziecko może chodzić do szkoły! Bo przecież tutaj ma kontakt z rówieśnikami i nie ucierpią na tym jego zachowania społeczne.
Bo zachowań społecznych można nauczyć się akurat w szkole???
Tak jak wydajności pracy, kreatywności i szczerości można zaznać pracując potem w wielkich korporacjach!
Nic bardziej błędnego!
Moje dzieci w świetlicy nie miały opieki, obawiałam się o ich bezpieczeństwo!
Teraz szkoły panicznie boją się bandytów z zewnątrz, bomb, kradzieży. W tym celu zakładają monitoringi i okratowują okna. Ale prawdziwe zagrożenie jest w samym środowisku szkolnym, kiedy opiekunowe na świetlicy zajmują się sobą zamiast organizować jakieś ciekawe zajęcia, kiedy na korytarzu dzieci się przepychają, kiedy słyszą nieustające krzyki i mają chaos wokół siebie. Żyjemy w świecie nadinformacji, reklam, gier komputerowych, Internetu i … braku miłości. Zapomnieliśmy o wartościach! Ludzie nie spotykają się ,żeby pogadać, tylko żeby coś załatwić. Nie czytają książek, tylko oglądają telewizję, która często zwalnia z myślenia i zajmują się tzw. nicnierobieniem, które jest wymówką na wszystko. Rodzice nie zajmują się problemami szkolnymi swoich pociech, bo gdy te wracają do domu jest już po wszystkim.
Dzieci są wożone ze szkoły na różne zajęcia pozalekcyjne i uczestniczą w wyścigu szczurów. Nie mają czasu na zabawę i bycie wśród przyjaciół.

         W szkole nie rozwiązuje się konfliktów !  Nie tłumaczy się dzieciom, że takie zachowanie jest nieprawidłowe, że robi się komuś krzywdę, że ktoś cierpi, że czuje się znieważony. W szkole dziecko za złe zachowanie dostaje uwagę do dzienniczka i czuje się z tym okropnie, sfrustrowane i gorsze. Cierpi na tym jego duma i wali się poczucie własnej wartości.
Jest jeszcze bardziej rozzłoszczone i dalej robi komuś krzywdę. Koło się zamyka!
W szkole go nikt nie kocha!!!

       Dziecko uczone w domu jest z natury  otoczone rodzicielską miłością. Ma to, co mu się należy.  Gdy robi coś nie tak, ma od razu informację zwrotną: nie podoba mi się twoje zachowanie, przestań to robić, robisz komuś krzywdę, jak ty byś się czuł…itd. Dziecko wie, ono samo jest kochane, podczas gdy ganimy tylko jego zachowanie, a nie człowieka , jako całość.

       Powracając do psychologów: czytając prace niektórych dochodzę do wniosku, że sami potrzebują pomocy.
Nie znają mojego dziecka! Mogą tylko poznać jego zachowanie i próbować dopasować do tego, co przeczytali teoretycznie w książkach, które pisali .... inni psychologowie.

       To ja jestem jedyną osobą na świecie, która zna swoje dziecko od chwili jego poczęcia. Tylko ja znam każdy ruch drobnych paluszków, w których płynie moja własna krew. To ja znam każdy szczegół drobnej twarzyczki, każdy jej grymas, który mówi, w jakiej chwili emocjonalnej się teraz znajduje.
Tylko ja czuję , czy moja córeczka i mój synek mają teraz ochotę na naukę, czy lepiej teraz zjeść pomarańczę i pobawić się , a zacząć czytanie za 15 minut, albo nawet jutro.
Jestem matką! Nie potrzebuję rad żadnego psychologa, nauczyciela, księdza, czy innej osoby. Mogę o nie poprosić, ale nie wolno się z tym narzucać!

Tylko miłość!

To właśnie miłość może być testowana. I to przez samych zainteresowanych.
Nie ma innych wyznaczników, testów, ani wytycznych.

sobota, 29 stycznia 2011

Taki sobie wierszyk o edukacji...:))

Rano wstałam

Dom na głowie
Łóżko słałam
A tu gimnastyka już w połowie!
  • Tata z córką się dziś krząta
  • W kuchni przy śniadaniu
  • Syn się bawi, ja wciąż sprzątam
  • W calutkim mieszkaniu.
I tak sobie w mojej głowie
Pomalutku myślę:
Co dziś zadam moim bąkom?

Co im tu wymyślę?

  •  Czy to ma być matma, polski
  •  Czy dzisiaj przyroda
  •  Egzaminy wciąż nas straszą
  •  A tu – bęc! Przygoda:

 Zadzwoniła babcia miła

 I czeka z kolacją.

 Czy przyjdziemy dziś na obiad?

 -A co z edukacją?!!!

  •  Martwi się wciąż mama
  •  Czy z programem zdąży?
  •  Mnóstwo rzeczy wymyśliła
  •  Lecz jej szkoła ciąży.

 Może by już przestać bać się?

 I tak to nic nie zmieni!

 Będą może gorsze stopnie

 Z egzaminem na jesieni…

  •  W końcu już minęło chyba
  •  Prawie ze dwa lata,
  • Gdy się wreszcie pogodziła
  •  Z tym, że syn jej… lata!

 W końcu pasję ma chłopaczek

 -Lotnictwo-jak należy!

 O to chodzi w edukacji!

 Na tym nam zależy!

  •  O to, by się dziecko ładnie
  •  Samo rozwijało,
  •  By nikt w szkole i gdzie indziej
  •  Pasji nie zabrało.

 O to , by rodzina cała

 Mogła z sobą pobyć.

 By przekazać to, co ważne

 Dziecku. Dać mu pożyć!

 

                                Dorota Piwowarska

 

 

 

czwartek, 27 stycznia 2011

Jaka wiedza o życiu jest przekazywana dzieciom w szkołach? -

Prześledźmy literaturę z klasy I gimnazjum:

„O Etruskach” Zbigniewa Herberta instaluje nam w głowach:

…. My, którzy jesteśmy dziedzicami zbrodni (my, czyli kto dokładnie? Ja, ty …? Ja nie chcę być dziedzicem zbrodni!!! Dlaczego ktoś imputuje mi taki pogląd na mój temat!!! Odcinam się od tego, to pogląd samego autora i jego wewnętrzny osąd na swój temat) .. i przemilczeń, staramy się wymierzyć sprawiedliwość (Czy przypadkiem nie robimy z siebie kogoś w rodzaju samego Boga! Jak możemy wymierzać sprawiedliwość!!!) przeszłości; przywrócić głos wielkim niemowom historii, ludom, którym nie powiodło się w dziejach.
(I tu znów osąd! Jak można kogoś tak oceniać. Tak negatywnie. Skąd mamy wiedzieć, że im się nie powiodło i kto nas upoważnił do takiego sądu nad cywilizacją, o której nic nie wiemy!)
i jeszcze to: „wielkim niemowom historii”. Cóż za ocena bez pokory wobec naszych własnych słabości. A jeśli historia do nas mówi, krzyczy, a my jesteśmy ślepi i głusi, to jak w takim razie mamy nazwać siebie????

Czy chodzi o przywrócenie głosu tym niemowom, czy też zamknięcie naszych własnych ust i  nadstawienie uszu? Może wtedy człowiek więcej by się dowiedział o innych i o sobie samym.

środa, 26 stycznia 2011

Artykuł z "Dziennika Łódzkiego", z końcówką ode mnie:))

-Jak można nauczać na lekcjach przyrody o liściu, jeśli dziecko 
siedzi sztywno w szkolnej ławce? - pyta Dorota Piwowarska, matka dzieci nauczanych poza szkołą , w edukacji domowej. Jej dzieci  o drzewach uczą się w parku albo w lesie, a o stylach  architektonicznych   różnych epok opowiada im tata, gdy zwiedzają kościoły i na rodzinnych  wycieczkach. 
Dzieci w rodzinie Piwowarskich jest dwoje. Najpierw pojawiła się  Agnieszka, która ma dziś 14 lat, dwa lata później urodził się  Bartosz. Oboje  w wieku 6 lat umieli  już czytać, w pierwszych 
klasach wykonywała polecenia nauczyciela dużo szybciej niż inne dzieci.
- Rodzice wybierają edukację domową z różnych przyczyn. W przypadku  Agnieszki szkoła nie potrafiła wypracować oferty dla ucznia zdolnego.  Nad lekturami, których przeczytanie  zajmuje  dzieciom z bólem  kilka tygodni, Agnieszka spędza kilka godzin - opowiada  pani Dorota  Piwowarska. Gdy jej córka ukończyła trzecią klasę podstawówki, obie postanowiły dać szansę szkole prywatnej. - Ale tam Agnieszka czuła, że to szkoła chce mieć z niej korzyść,  nieustannie naciskając  na start w przeróżnych konkursach i  olimpiadach, zamiast dać jej coś od siebie - twierdzi pani Dorota. Po  długich poszukiwaniach i nieudanych doświadczeniach z państwowymi i niepublicznymi placówkami 
cała rodzina  postanowiła spróbować edukacji  domowej.
Według ustawy o oświacie , dziecko może „spełniać obowiązek szkolny poza szkołą” a rodzic ma prawo przejąć kontrolę na nauczaniem  dziecka, jeśli formalnie zapisze je do szkoły, której dyrektor zgodzi  się na takie rozwiązanie.- Według niektórych to prawie niemożliwe, ale ja twierdzę, że trzeba  po prostu umieć rozmawiać z ludźmi - mówi Dorota Piwowarska. Do  wybranego dla Agnieszki gimnazjum zabrała laptopa z przygotowaną  godzinną prezentację o swoich doświadczeniach w edukacji domowej i pomysłach na różne projekty. Nauczyciele do dziś są  przekonani do pomysłu Piwowarskiej "pół na pół", ale, co  najważniejsze, dyrektor gimnazjum powiedział "tak".
- Teraz wstajemy, gdy odzywa się nasz zegar biologiczny - opowiada o zwykłym 
dniu pani Dorota. - Jemy śniadanie, na pewno zdrowsze od kanapek  szykowanych do szkoły. Czasami mąż wstaje dużo wcześniej, żeby popracować zanim obudzi się rodzina.
Potem nauka. Przedmioty dzielimy na  "książkowe" i "projekty". Na tych pierwszych szykujemy się do  egzaminów w szkole na koniec każdej klasy, obowiązkowych dla dzieci 
edukowanych domowo. Zaś właśnie "projekty" to wycieczki, wyjazdy  czy wyjścia , np.
do muzeów (wybieramy te interaktywne, bo są ciekawsze). Po obiedzie dzieci oglądają filmy, chodzą na zajęcia,  realizują własne  pasje. Agnieszka jest uzdolniona plastycznie i już dziś wie, że chce 
zdawać na architekturę. Bartosz ma konstrukcyjny umysł, przepada za  samolotami, ale też jest bardzo wrażliwy- kocha przyrodę!
Według Doroty Piwowarskiej, rozległa wiedza dziecka  czasem sprawia mu  problemy, gdy przychodzi do zdawania obowiązkowych egzaminów. - Bartosz trafił na polecenie, w którym miał wymienić dwie cechy  sprawiające, że ryby są przystosowane do życia w wodzie. Ale on tych  cech zna dziesięć i nie mógł zdecydować, jakie z nich są  najważniejsze. W końcu nie wpisał nic i dostał z tego zadania zero  punktów - opowiada pani Dorota.
Egzaminy na koniec każdej klasy mocno irytują rodziców zdecydowanych 
na edukację domową.- Dzieci chodzące do szkoły po klasówce zwykle mogą zapomnieć 
przerobiony pod jej kątem materiał. Nasze dzieci w kilka czerwcowych 
dni są sprawdzane z całego roku ze wszystkich przedmiotów - 
wyznaje  Dorota Piwowarska, -przypomina to sesję egzaminacyjną, ale już dawno daliśmy sobie radę ze stresem.  Wyniki egzaminów? Czwórki i piątki. I to zasłużone!

Alternatywne podejście do edukacji zmieniło też życie zawodowe mamy 
Agnieszki i Bartosza. Zauważyła, że nauczanie sprawia jej prawdziwą 
przyjemność. Jest samoukiem z dziedziny najnowszych osiągnięć naukowych budowy i funkcjonowania umysłu, psychologii i edukacji. Łączy teorię z praktyką. Ukończyła też kursy trenerskie  i założyła  w Łodzi oficjalny  "Klub  Edukacji  Finansowej Cashflow". Na stronie www.cashflowlodz.com można znaleźć oferty  spotkań klubowych oraz
szkoleń dla dorosłych, studentów i dzieci. Jest nawet   program dla szkół autorstwa pani Doroty.
- Moim zdaniem uczeń nie  musi wiedzieć, co to jest imiesłów bierny, ale zasady gospodarowania własnymi pieniędzmi powinien znać - mówi Piwowarska. -Problem w tym, że ta wiedza jest nudna i wprowadzana nudnie, a ja to robię poprzez zabawy i gry i wchodzi łatwo!  Twierdzi, że gdyby nie przygoda z  edukacją domową, nie odnalazłby swojej prawdziwej pasji: szkolenia  innych.  Z drugiej strony ogrom czasu poświęcany Bartoszowi i 
Agnieszce, sprawia, że ich rodzice często nadganiają zaległości w  pracy po nocach.  To oczywiście ich wybór.
Edukacja domowa jest jedną z odpowiedzi na nauczanie własnego dziecka.  – I niekoniecznie musi się odbywać w domu. Tworzą się małe społeczności , które albo pracują w grupach albo zakładają małe szkoły , które traktują dziecko podmiotowo i dają więcej swobody. Bo o jednostkę tu naprawdę chodzi!