Jako, że moje życie się nieco odmieniło,to i strona www musiała się zmienić. Zapraszam na nową stronę, na której piszę o edukacji: www.DorotaPiwowarska.pl

A to jest mój blog, który pisałam od 2007r.
To strona o edukacji. O edukacji niekonwencjonalnej, ciekawej. Niekoniecznie regularnej i systematycznej, ale na pewno twórczej i zabawnej.
A o domowej w szczególności. Piszę ją jako mama dwojga dzieci , które były nauczane tą metodą .
Jeśli jesteś rodzicem, który troszczy się o swoje dziecko , i dla którego system szkolny nie ma oferty edukacyjnej lub jeśli jesteś nauczycielem i czujesz, że w sobie pasję do nauczania a system
szkolny Cię ogranicza, to zapraszam Cię do lektury mojego bloga.

Zamieszczam tutaj moje osobiste przemyślenia, różne informacje, rozwiązania wynikające z doświadczenia oraz
porady czysto praktyczne, nie stanowiące porad prawnych,
finansowych, psychologicznych.

środa, 16 grudnia 2009

Programujemy własne dziecko!

Ilu problemów moglibyśmy w ogóle nie mieć ze sobą, gdyby nie… nasze dzieciństwo.

Stamtąd wynosimy najwięcej przekonań, które nas ograniczają. Niektórzy świetnie sobie z tym radzą, inni przerabiają jedną sprawę przez całe swoje życie.

Na przykład kobieta, która poznaje nowych mężczyzn, a potem się okazuje, że to alkoholik. Albo zachowuje się wobec niej tak samo, jak wszyscy poprzedni. Brak szacunku, czy zaufania, może zdrady…

Gdy się przyglądamy faktom z większej perspektywy wygląda to na powtarzaną jakąś lekcję, jakąś pracę domową, która nie została w porę rozwiązana, czy uzdrowiona.

Szukamy już nie łańcuszka wydarzeń, ale powracamy do pierwszego zdarzenia w naszym życiu, które spowodowało powstanie konkretnych przekonań , np. że jest się nic nie wartym, nie zasługujemy na miłość lub inne.

Takie przekonanie powstaje na bazie powtarzalnych sytuacji (zawsze kiedy nie odrobię pracy domowej, dostaję złą ocenę od nauczyciela, potem lanie od rodziców- w umyśle powstaje skojarzenie- ocena=brak miłości). Może też powstać na podstawie jednego wydarzenia, gdy jest ono połączone z silnym bodźcem emocjonalnym.

Ostatnio byłam w przedszkolu na ślubowaniu mojej chrześnicy i było to dla mnie przeżycie traumatyczne, bo właśnie zdałam sobie sprawę z wielu rzeczy.

Oświeciło mnie! Dosłownie!

Zaczęłam płakać, bo gdy wszyscy bili brawo i wyglądali na zachwyconych, ja widziałam małe dzieci płaczące i bojące się przy wielkim hałasie i huku klaszczących rodziców. Dosłownie czułam , jak w umysłach tych dzieci właśnie instalują się poszczególne przekonania!

Jakie? Opiszę po kolei!

Przy coraz lepszej edukacji zdrowotnej, my, rodzice , coraz bardziej jesteśmy świadomi niektórych produktów spożywczych, które niekoniecznie dobrze wpływają na stan naszego zdrowia. Uczymy tego nasze dzieci. Jednak mało skutecznie! Mówimy do dziecka, że cukierki są niezdrowe i zaraz potem…. Dziecko śpiewa w przedszkolu tekst piosenki:
…” do brzuszka wpadają cukiereczki”! Czy nie znalazłby się jakiś zdrowszy rym? A może „śliweczki”, „gruszeczki”.
Tutaj pracuje prawa i lewa półkula jednocześnie, jesteśmy zaangażowani emocjonalnie, dostajemy brawa!
Przecież to jest programowanie naszego umysłu na cukierki!

Druga obserwacja:
Wielu ludzi dorosłych nie potrafi przejąć na siebie odpowiedzialności za swoje życie. Żyje tak, jakby wciąż byli małymi dziećmi wymagającymi opieki, prowadzenia za rękę i podejmowania za nich ich własnych decyzji.

Weźmy wydarzenie z przedszkola.
Uroczystość ślubowania na przedszkolaka jest jak ceremonia, rytuał: wszyscy są zgromadzeni w jednej sali, zaproszeni rodzice, muzyka, pani dyrektor pasuje każdego po kolei dotykając wielkim ołówkiem, mówiąc słowa „Ty….(tutaj pada imię dziecka), pasuję ciebie na dobrego przedszkolaka…”(to kotwica kinestetyczna). Dzieci dostają dyplom (kotwica wizualna), wzmocnienie dźwiękiem i oklaskami publiczności(kotwica słuchowa).

A wcześniej : dziecko musi przekonać publiczność, że zasługuje na miano przedszkolaka!

Ja to rozumiem tak: po pierwsze dziecko zasługuje na wszystko, co mu się w życiu przydarza dobrego i nie musi nikogo o tym przekonywać! Po drugie: instalujemy mu etykietkę! I zmuszamy, by tego chciało! Ale manipulacja!!! I jeszcze jedno: dla umysłu to etykieta na całe życie!

I wreszcie tekst ślubowania:
„my, Maluchy przyrzekamy
być od dzisiaj dobrymi przedszkolakami…”

Dlaczego tak mnie to dotknęło? Bo,…
Kiedy cokolwiek przyrzekamy, pozbawiamy naszą duszę wolności! Każda przysięga jest zniewoleniem!
I co przysięgamy? Że będziemy dobrymi (cokolwiek to dla niektórych znaczy), że od dzisiaj … OK. Ale do kiedy? Do momentu, kiedy pójdziemy do szkoły? Na studia? Zawrzemy związek małżeński? Dla umysłu i dla duszy to zniewolenie do końca życia!
To dla mnie jest niebezpieczne!

Trzecia obserwacja:
Na wielu spotkaniach tych ważniejszych i tych mniej ważnych spotykam ludzi, którzy panicznie boją się zabierać głos publicznie. Normalni, fajni ludzie! Bardzo często przystojni, piękni, mający wszelkie powody fizyczne ku temu, żeby występować przed innymi.
Boją się wystąpień publicznych!
Zastanawiałam się , z czego to wynika. Przecież nie jest to lęk wrodzony tylko nabyty. Nabyty, ale kiedy? Przy jakiej okazji? Myślałam, że w szkole, Kiedy stoimy przed tablicą odpytywani przez złowrogo patrzącego nauczyciela.
(możesz przeczytać tez na www.publicspeaking.pl)

Zaobserwowałam, że dzieje się to znacznie wcześniej! Już w przedszkolu.
Podczas takich uroczystości.
Pani przedszkolanka jest bardzo zestresowana i jej stan emocjonalny przenosi się na dzieci. Dzieci widzą przed sobą znacznie większych od nich samych całą dużą grupę dorosłych ludzi, klaszczących, wrzeszczących… Jest wyraźny podział na „my” i „oni”. Do tego pojawiają się silne emocje zakotwiczone oklaskami i muzyką.

Za każdym razem kiedy pan Jan Kowalski ma wygłosić przemówienie na spotkaniu zarządu przypomina mu się ta trauma z dzieciństwa i jest znowu małym Jasiem. Ręce mu się trzęsą i gada od rzeczy.

Więc szef wysyła go na szkolenie z wystąpień publicznych , płaci dwa tysiące złotych i Jan pozbywa się ze swojego życia Jasia.

A gdyby tak po prostu uważać na uczucia naszych podopiecznych , przeszkolić personel w zarządzaniu emocjami, wywoływaniem stanów emocjonalnych? Byłoby taniej i bardziej efektywnie.

To dotyczy prawie wszystkich innych tematów z naszego życia. Nie mówiąc o finansach, budowaniu dobrych relacji, związków małżeńskich i innych.
Głęboko wierzę, że kiedyś takie rozwiązania wejdą do przedszkoli i do szkół. Może tylko niektórych. Może prywatnych.

piątek, 11 grudnia 2009

O stawianych sobie i dziecku celach:

Dokonaj swojego wyboru!
Jeśli tego nie zrobisz, znajdzie się wiele osób chętnych , by zrobić to za ciebie.

Wyznacz sobie cele!
Ale uwaga, by nie były zbyt małe.
Jeśli cel jest zbyt trywialny, np.-uporządkuję swój pokój- to jest niezbyt ekscytujące zadanie. Trudno się do tego zabrać.

Znajdź połączenie z większym, ważniejszym i bardziej motywującym celem.

Pytanie: „Jeśli osiągnę ten cel, co mi to da?”

Na przykład: zrobię sobie miejsce do pracy nad czymś większy. Wtedy zabieram się do wykonania mniejszego zadania z energią czerpaną z czegoś większego!

Do dziecka można powiedzieć tak:

-Posprzątaj pokój, wtedy będziesz miał więcej przestrzeni na zabawę i układanie swoich samolotów/klocków na podłodze!
-Gdy masz porządek na biurku, szybko możesz znaleźć potrzebne ci przybory do malowania.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Porządek dnia w ewolucji

Na początku edukacji domowej dzieci po prostu się bawiły. Potem były egzaminy i doszły do wniosku, że trzeba się trochę pouczyć. Teraz nie ma już problemu czy się uczyć, czy nie, tylko: czego najpierw.
Dzieci układają sobie plan dnia. Widzę, że każde pracuje inaczej. Ale oboje dążą do pewnego uporządkowania dnia.

Bartek woli robić z matmy 2 strony codziennie, więc to robi.
Taki porządek nie był narzucony, ale powstał z doświadczeń. I to jest bardzo cenne zarówno dla dzieci jak i dla mnie.

Język i matematyka musi być prowadzony systematycznie i powtarzany. Raz w tygodniu gramatyka, raz słuchanie, trzy razy rozmowa. W sumie dało to po podziale 3 pełne godziny. Powtarzanie w samochodzie, na spacerze.

Matma: 3 godziny w tygodniu liczenia i jedna geometrii
(w piątek), tak trochę dla odpoczynku.
Raz literatura języka polskiego, raz gramatyka. Trochę się trzeba przyłożyć do przedmiotów nowych: fizyka, chemia. To dla mnie wyzwanie. Ale radzę sobie dzielnie.

Wystarczy.

Reszta idzie intuicyjnie, poprzez rozmowy, filmy, DVD, Edu-Romy, słuchanie.

niedziela, 6 grudnia 2009

Po prostu świadomość!

Rodzice decydujący się na edukację domową często kierują się negatywną motywacją. To znaczy, że uciekają od problemów i zaraz wpadają w następne. Bo przecież wykształcenie swojego dziecka wcale nie jest proste.

Nasza świadomość

Pierwszym rozsądnym krokiem w ogóle w życiu jest dokonanie świadomego wyboru.
Celem edukacji domowej jest dać dzieciom więcej możliwości w tym, co robią. Posiadanie tylko jednego sposobu postępowania (chodzenie do szkoły) nie jest żadnym wyborem.

A przecież więcej wyborów, to również więcej decyzji, większa szansa na sukces.
Dziecko w domu jest postawione w sytuacji, w której musi dokonywać wyborów.

Zaczynając od najprostszych:
O której wstać z łóżka?
W co się ubrać?
Czy czegoś się pouczyć?

My, dorośli narzucamy dzieciom, o której wstać, kiedy się uczyć!
„-Dziecko musi wstawać o siódmej!”-mówi stanowczym głosem moja znajoma.
A ja zadaję jej przewrotne pytanie: „A jak jutro wstanie o dziesiątej, to co się stanie?”.
Znajoma jest zmieszana i w rezultacie wielce oburzona !
Oto został zburzony jej porządek świata!
Wyprowadzona z pewnego letargu zaczęła myśleć!


Nie chodzi o to, by dziecko faktycznie wstawało o dziesiątej, ale o to, że ludzie wypowiadają czasem takie rzeczy takim ostrym tonem, jakby od tego zależało całe ich życie!
Mnie chodzi o świadomość!
Wiem, że lepiej jest dla nas samych i dla naszego organizmu z powodów czysto naturalnych wstawać wcześnie rano. A jednak nie zawsze to robię.
Ale też nie wypowiadam się krytycznie oceniając innych.
Jestem świadoma tego, że mówiąc takie rzeczy o innych , gdzieś , na poziomie czysto duchowym, szkodzę przede wszystkim sobie. Uczę tego swoje dzieci.
Mając tę świadomość mamy wybór. I z tego korzystam.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Jak "zmierzyć" niemierzalne?

Z moich obserwacji wynika, że to, co się wkłada do lewej półkuli, tzn. odmianę przez przypadki, struktury gramatyczne itd. łatwiej później sprawdzić.

Jest to po prostu bardziej mierzalne.
Stąd egzaminy są w formie testów dla lewopółkulowych informacji.


Nurtuje mnie pytanie: Jak w ogóle można sprawdzić uczenie intuicyjne?

Kto lepiej coś czuje?

Przecież dla egzaminatora wychowanego w systemie szkolnym to czysty absurd.

Tego się nie da porównać ani ocenić.

Dlatego egzamin z plastyki, czy muzyki itd. to głównie prace dzieci sprawdzające umiejętności , albo niestety- wiedza z biografii artystów.

Jak zmierzyć co niemierzalne?
A po co w ogóle mierzyć?
A co by było, gdyby nie mierzyć? A co się stanie z systemem, który oparty jest na mierzeniu?

I komu na tym zależy?

środa, 25 listopada 2009

Cenna każda chwila!

Z racji różnych zajęć , wyjazdów, prac domowych i innych pasji, na naukę wykorzystujemy dosłownie każdą wolną chwilę.

Ostatnio ja i Bartek czekaliśmy przed basenem prawie godzinę, więc usiedliśmy w barze i układaliśmy zdania po angielsku. Powtórzyliśmy trochę czasów angielskich, a potem ułamki z matematyki.

Sprawiliśmy, że nasz samochód stał się uniwersytet na kółkach: długie godziny jazdy, stania w korkach czy po prostu przemieszczania się z zajęcia na zajęcia wykorzystujemy do nauki piosenek, słuchania tekstów, zwrotów itd. Zabieram ze sobą przygotowane wcześniej flashcard’y .

Dzieci niechętnie czytają w samochodzie, więc ważne było , aby ba kartce znalazło się maksymalnie jedno słówko napisane dużymi literami, by nie trzeba było nadwerężać wzroku podczas jazdy.

wtorek, 24 listopada 2009

Mentoring- cóż to takiego ?

„Alternatywna edukacja a nie alternatywna szkoła”- mówiła na konferencji niepozorna starsza pani o cudownie dźwięcznym akcencie kanadyjskim z British Columbia.

Założenia jej programu edukacyjnego stanowią, że nauczyciele i uczniowie w szkole mówią językiem jak najbardziej pozytywnym. Zamiast stosować zwrot „nie mogę!” mówią: „dam sobie radę!”

Stawiają sobie cele- nie mówią czego nie chcę, ale skupiają się na oczekiwaniach! Kultywują świadomość siebie i innych.
Wreszcie pojawiło się moje słowo” MENTOR”!
Mentor to nie nauczyciel w sensie stricto.
Mentor to ktoś, kto zrobił to, co ty zamierzasz. Mentor to osoba, która była tam, gdzie ty chcesz dojść.
Mentora się wybiera! I mentora się prosi, czy nie zechciałby się podzielić swoją wiedzą.

Jedna z pierwszych nauk o inwestowaniu, to zasada- chcesz się czegoś nauczyć, to poszukaj kogoś, kto już to zrobił. To droga na skróty.
Też możesz przeczytać 700 książek, wydawać dziesiątki tysięcy PLN na szkolenia i przeznaczyć wiele, wiele lat na badanie tematu.
Jeśli jednak jesteś mądry i umiesz się przyznać do swojej niewiedzy, to skorzystaj z pomocy innych!

A czy w szkołach mamy mentorów?
Jaką szansę ma młody człowiek spotkać prawdziwego mentora?

czwartek, 5 listopada 2009

Moja prezentacja o edukacji domowej

Na konferencji moja prezentacja na temat edukacji domowej w praktyce bardzo się podobała. Wiele osób nie tylko nie zasnęło :)), ale też podchodziło do mnie podczas przerw i bankietu i gratulowało.

Opowiadałam, jak „utknęliśmy” w życiu, jak nie wiedzieliśmy , co zrobić z edukacją naszych dzieci, kiedy chodziły do szkoły.
Następnie mówiłam o szukaniu nowych alternatywnych rozwiązań „siedzenia w ławce” oraz o doświadczeniach: najpierw o „odszkalnianiu”, potem szkole w domu, podróżach, muzeach interaktywnych i emocjach: zmęczeniu, złości, frustracji, a także olbrzymiej radości i zmianach osobowości; o tym, że chcemy zmieniać świat, chcemy zmieniać systemy….

A ja zaczęłam od siebie! Od swego własnego podwórka. Zaczęłam zmieniać, to co myślę, czuję i robię. Przestałam narzekać, wzięłam się w garść. Wzięłam odpowiedzialność za siebie, swoje dzieci, swój związek, swoje finanse.

Od przedstawicielki pewnej kanadyjskiej organizacji edukacyjnej dostałam wspaniałe wzmocnienie mojego przekonania:

„KEEP GOING! CHILDREN ARE WORTH IT!”
( Tak trzymaj! Dzieci są tego warte!)

Konferencja Edukacji Alternatywnej ' 10'2009

Na konferencji dr Bonar z Uniwersytetu Łódzkiego tak pięknie mówiła o twórczości. O tym, że dziecko się tak cudownie rozwija, kiedy dostaje zadania, które wymagają myślenia, gdy są postawione problemowo, gdzie występuje wiele poprawnych rozwiązań.
Dr Bonar zbadała najpopularniejsze programy nauki wczesnoszkolnej. I okazało się, że ¾ zadań, to zadania zamknięte, które mają tylko jedną odpowiedź, a tylko ¼ zadań to zadania otwarte.

Urzekł mnie , jak zwykle, wykład prof.zw. dr hab.Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej, która ze stoickim spokojem i anielską cierpliwością tłumaczyła założenia nowej podstawy programowej.

Na konferencji pojawiał się wielokrotnie wątek kryzysu wychowania rodzinnego, braku wartości w szkolnictwie, dobrym wychowaniu – cokolwiek dla niektórych to oznacza-, szacunku do dziecka oraz wreszcie – miłość!
Ktoś nawet zauważył, że dziecko rozwija się lepiej, gdy jest otoczone miłością i szczęśliwe. Ważne jest , by było nie tylko edukowane , ale i dobre a także zdrowe

Dwa światy! Moje wrażenia z konferencji...

Kiedy tak siedzę w szkole czekając na zajęcia mojego dziecka i czytam książkę , to są zupełnie inne dwa światy.
Jeden świat możliwości , pokonywania własnych ograniczeń, słabości , drugi- małość, szarość, brak wizji.

Tak samo czuję rozbieżność pomiędzy tym, czego się nasłuchałam w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Łodzi na Konferencji Edukacji Alternatywnej a poglądami „zwykłych” nauczycieli.

To dwa światy – teoria i praktyka. Przyznaję, że nie wszystkie odczyty (bo nie wszystkie można nazwać niestety wystąpieniami publicznymi) przemawiały do mnie.
Jako matka jestem przede wszystkim praktykiem i mój mózg rozpaczliwie poszukiwał powiązania z tym, co słyszę i tym, co robię.

Wiele tych naukowych badań, moim zdaniem, służą jedynie samym sobie. Wiele teoretycznych koncepcji jest dla mnie zbyt wyimaginowanych , by mogły być praktycznie stosowane.

Ja realizuję z dziećmi takie czyste zdroworozsądkowe podejście. Podejście realne, intuicyjne, takie matczyne.
Niesamowite było dla mnie to, że to co robię, zostało opisane. Cudownie, że naukowcy znaleźli na to nazwę. Znalazłam duże podobieństwo w teorii autonomicznej podejścia do ucznia, Piageta, częściowo C.Freinet, rozwiązania praktyczne M. Montessori.
Czy moja metoda jest eklektyczna, czy też matczyną miłość do dziecka ktoś sobie rozczłonkował i ponazywał?

Porzucam te rozważania . Niech zajmą się nimi ci, dla których jest to istotne.
Dla mnie najważniejsze jest DZIECKO! Dziecko nie tylko moje własne, ale i dobro i szczęście dzieci w ogóle.

Jestem przekonana, że cały czas doskonaląc moje metody i działania, stworzę coś, co pomoże nie tylko moim dzieciom , ale i innym rodzinom żyć pełnią życia, w wolności i obfitości

Taki zwykły dzień

Naprawdę fajny dzień! Byłam wkurzona i nie wiedziałam, co mam na dzisiaj wymyśleć. Czas ucieka, a ja mam poczucie niespełnienia tego „obowiązku szkolnego”!
Krążymy wokół starożytności: Grecja, Rzym.Mitologie. Oglądamy serię filmów dokumentalnych.
Zamiast czytać książki historyczne, przeglądaliśmy je tylko w poszukiwaniu domostwa w starożytnej Grecji. W końcu stwierdziliśmy, że Bartek zrobi „namiot” sprzed 10.000 lat, a Aga zapaliła się do lepianki z Egiptu. Tak nas jakoś naszło na prace techniczne. Trochę to daleko do starożytnej Grecji, ale dobre i to.
Potem obejrzeliśmy film animowany z serii „Byli sobie podróżnicy” o Aleksandrze Macedońskim i w ramach pracy pisemnej z polskiego dzieci opisywały postać Aleksandra. To znaczy Agnieszka, bo Bartek wolał opisać swoją zabawkę: Mato Tope- indiański wojownik.
Opisy były naprawdę ładne. Potem pojechałam z Agą na zajęcia z plastyki, gdzie widziałam jej piękna rzeźbę konia wykonaną w glinie. Dzisiaj ma robić odlew (negatyw) rzeźby i później drugi odlew już z gipsu. Właśnie czekam na nią w kawiarni i przygotowywałam się do jutrzejszej pracy. Bo rodzice uczący dzieci w edukacji domowej musza sobie jakoś radzić z finansami. Jakoś inaczej niż cała reszta normalnego społeczeństwa

piątek, 23 października 2009

Natchnienie !

Kiedy się nie pisze, nie oznacza, że nie ma się o czym, tylko, że nie ma się natchnienia!

Siedzę właśnie w jakieś kawiarni o wystroju zielono brązowym z hałasującym nieopodal telewizorem z włączonym MTV i zastanawiam się, co też się wydarzyło przez ostatnie pół roku …edukacyjnego…
Nasza edukacja jest naszym życiem. Albo życie edukacją. Edukacja zresztą tak poważnie brzmi. Czasem mam tego dosyć.
Tej odpowiedzialności, tej „poważności”. Jakiś system, jakieś oceny, jakieś egzaminy… Toż to zupełnie zabija naszą kreatywność. Dla mnie termin jest jak nóż na gardle: zupełnie mnie paraliżuje! Nie jestem w stanie pracować , kiedy mam wyznaczony jakiś termin.
Sama je zresztą wyznaczam. Ale wtedy pracuję na samym początku. Wtedy mogę wymyślać. Jak mam wolny umysł, łatwiej przychodzą pomysły do głowy. To tak, jakby otwierała się zupełnie inna możliwość. Podświadomość zaczyna działać i ja mogę świadomie odbierać jej sygnały. To cudowne.


Tak powinno być w szkole. Zobacz, jak dziecko ma zadany temat jakiejś pracy pisemnej, która go w ogóle nie interesuje, odwali to tylko i już! Najpiękniejsze opowiadania powstają bez przymusu. Wtedy dopiero działa magia! Moje dzieci piszą , owszem, opowiadania w terminie, ale często rzucam tylko pierwsze zdanie i zostawiam, ciekawa, co też wspaniałego przeczytam.

Dzieci piszą tzw. wolne teksty, które później służą nam do interpretacji (np. ich własne wiersze). Wiersze innych autorów po prostu czytamy i przeżywamy. Czasem mama płacze, bo mama się często wzrusza… Dzieci widzą to i czasem się dziwią. Mama płacze też na filmach, przy książkach i jak głaszcze swoje piękne Dzieci! Wtedy też się dziwią, bo myślą, że mama powinna być szczęśliwa. A mama płacze … ze szczęścia przecież!!!
Dziwne są te mamy zachowania. Dzieci obserwują i wiedzą, że można pokazywać uczucia. Że to dobrze. Że być wrażliwym nie jest strasznie! Że to nie my jesteśmy zbyt wrażliwi, tylko czasem świat pokazuje swoją brutalność. A właściwie nie sam świat, tylko ludzie tu mieszkający. Uczę dzieci, że mają być sobą, bo prawdziwa siła bierze się z wnętrza człowieka. ..

czwartek, 22 października 2009

Ostatnie egzaminy- widać, że można, ale trzeba chcieć!

No, no...
muszę przyznać, że "co kraj, to obyczaj", co szkoła to inne podejście!
Z mojego pamiętnika:
"Egzaminy-matematyka

Pierwszy z sześciu egzaminów mamy już za sobą. Dzieciaki były niesamowite. Mnie interesuje głównie jak radziły sobie przed egzaminem pod względem emocjonalnym. W samochodzie śmialiśmy się dużo i do sprawdzianów podeszliśmy na luzie. Jak widać bardzo to się przydało.
Najpierw wszystkie dzieci w edukacji domowej pisały egzamin. Potem czekaliśmy na ustne i muszę przyznać, że nauczyciele wykazali się duzą cierpliwością czekając na odpowiedź.

Niestety Agnieszka dostała jedno zadanie, w którym trzeba było wykorzystać wzór , którego nie przerabiałyśmy. Jakoś go w książce nie było! I to spowodowało, że dostała z pisemnego 4. Potem przy tablicy dostała bardzo proste zadanie z równości i tutaj… zaćmienie. Nie pamiętała prostych przekształceń.
Wiem, że tu zadziałał stres, bo Aga jest bardzo ambitna i miała do siebie pretensje, że nie znała wzoru. Z wypiekami na twarzy podziękowała za ocenę i wyszła z sali. Przez cały czas było jej bardzo duszno i nie mogła oddychać. Dodam jeszcze, że Aga od dwóch tygodni śpi w pokoju przy otwartym oknie i trochę mnie to niepokoi. Będę musiała pójść do lekarza.
Jeśli chodzi o Bartka, to miał kilka drobnych błędów rachunkowych, ale za to świetnie zrobioną geometrię i na egzaminie ustnym był wyluzowany. To dobrze, bo przyznam, że bardziej obawiałam się jego strachu. Bartek wykazał się wiedzą wykraczającą lekko ponad czwartą klasę, bo przecież geometrię robił z Agnieszką.
Na koniec egzaminu jedna z pań nauczycielek podsumowała: Jeśli Agnieszka chodziłaby do szkoły, miałaby 5 godzin dziennie matematykę i kilka prac domowych w tygodniu, to na pewno zdałaby na szóstkę!
Na co ja pomyślałam sobie: i mnóstwo skradzionego z tego, co kocha: plastyki!
ANGIELSKI:
Dzisiaj mamy egzamin „tylko” z jednego przedmiotu: angielskiego. Za to zajmuje nam cały dzień. Od rana pisemne, po południu ustne, bo pani nie miała czasu, bo ma lekcje w szkole.
Test był dosyć prosty- właściwie same podstawy. Ustny poszedł Agnieszce z drobnymi błędami. Pani powiedziała, że widać, że stawiam na komunikację, a nie na gramatykę.
Pokazywałam materiały i nasze prace z amerykańskiego systemu dla homeschoolersów. Może i materiał był trochę chaotyczny, bo obejmował fizykę, przyrodę i historię, ale mnie się podobało.
Po egzaminie widzę, że trzeba będzie położyć nacisk na komunikację o sprawach codziennych.
To, co udało mi się zrobić, to dzieciaki stały się bardziej otwarte i odważne. Nie boją się mówić i popełniać błędów.
Na egzaminie ustnym dostały pytania: Jak się nazywasz, ile masz lat, co lubisz robić, jakie jest twoje hobby, czy lubisz zwierzęta, opowiedz swój typowy dzień… Wszystko, co jest bliskie dziecku.
JĘZYK POLSKI
Aga dostała wiersz T.Rózewicza "Przepaść". Moim zdaniem dośc trudny w interpretacji.
Do tego litanię zadań: zinterpretuj, analizuj, ile ma wersów, znajdź przenośnie, wyjaśnij znaczenie związków frazeologicznych...
Pytanie o lektury- otwarte: jaką ostatnio czytałaś? Przedstaw elementy świata przedstawionego: czas akcji, miejsce, bohaterowie, wątki...
Bartek zapytany o lekturę, wymiękł. Bo on praktycznie nie wie, które to są lektury, a które nie. Czyta dużo i rozmawiamy o tym, czasem coś piszemy, rysujemy.
Nie mają lekturników.
PRZYRODA:
Podobno test był bardzo długi , ale prosty. Pytania testowe, odpowiedzi do wyboru. Piszę „podobno”, bo rodzic ma egzamin do wglądu , ale nie może zrobić z tego kserokopii. Chcę się dowiedzieć, dlaczego.
Ustny z przyrody wyglądał tak, że Aga miała pytanie o pustynię w Afryce, co najbardziej lubi w przyrodzie(odpowiedziała, że zwierzęta, bo potrafią czuć tak samo jak ludzie i umiały się tak świetnie przystosować do różnych warunków życia); pytanie o tundrę, warstwy w lesie równikowym.
Dla Bartka egzamin byl czystą formalnocią. To przecież jego pasja! Bartek miał pytanie: wymień 3 ssaki, ptaki(odpowiedź nie "orzel" , ale : orzeł bielik), 3 owady (odpowiedź nie "mucha", ale : mucha domowa), jak się chroni przyrodę
Z historii egzamin dla Bartka był znacznie trudniejszy: nie pamiętał plemion, pomieszały mu się daty, nie znał zabytków Łodzi. Cios dla rodzica-nauczyciela! A tyle zwiedzaliśmy!
Agnieszka odpowiedziała tak szybko, że nie zdążyłam nawet zanotować pytań, ale na pewno były: krainy historyczno-geograficzne Polski, co cię najbardziej pasjonuje w historii.
Nie znamy jeszcze ocen, ale zamierzamy pójść jutro do szkoły z kwiatami dla komisji egzaminacyjnej. Taki drobny wyraz uznania za pracę twórczą i serce.

Jadąc samochodem uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz w związku z egzaminami: trochę słabsze oceny to jest właśnie ten koszt, ta cena, którą „płacimy” za edukację domową. Ale tak naprawdę to cena naszej wolności. Moglibyśmy przysiąść i uczyć się jeszcze z 50 godzin i wyćwiczyć do perfekcji zadania, które mają być na egzaminie. Ale czy nam o to chodzi? Oczywiście, że nie. Nam zależy na tym, żeby zdać do następnej klasy i mieć spokój z biurokracją. Chcemy, żeby nasze dzieci rozwijały się w odpowiednim tempie, tak szybko jak to jest dla nich możliwe i żeby umiały radzić sobie w życiu głównie ze swoimi emocjami.

W szkole podstawowej potrzebnych jest tak naprawdę tylko kilka przedmiotów tzw. lewopółkulowych:

· Matematyka
· Informatyka
· Języki(słownictwo i gramatyka)
· Język polski(gramatyka i ortografia)
Dodatkowo kształtowanie umiejętności:
1. zarządzanie sobą ( emocje, czas)
2. zarządzanie swoimi finansami

Reszta przedmiotów powinna być przekazywana twórczo i w formie projektów.
Nie ma wzoru na egzamin, to i dobrze, bo jest miejsce na kreatywność dla mądrego nauczyciela.
Wiedza może i być sprawdzana, tylko po co martwią się o to niektórzy nauczyciele?
Nie tylko z resztą oni.
Wiele osób pyta mnie z przerazeniem w oczach "Ale dzieci mają chyba jakiś sprawdzian?"
-Oczywiście, ze tak. Na koniec roku mamy całą sesję egzaminacyjną, jak na studiach- tłumaczę i widzę, jak osoba szybko wydycha powietrze:
-Uff!"


Serdeczne podziękowania dla dyrektor szkoły 152 w Łodzi

pani Doroty Kłodzińskiej za:

  • świetną organizację
  • wspaniałą kadrę nauczycielską
  • fachowe przygotowanie
  • gotowość do niesienia pomocy
  • ludzkie traktowanie ucznia i jego rodziców (czyli nas)
  • odwagę
  • miłą atmosferę w szkole
  • życzliwość i serce

ł

niedziela, 17 maja 2009

Dziecka własne wnioski!

Właśnie się znowu popłakałam. Bartek miał jedno z tych swoich „Aha”! Aha- oznacza olśnienie. Coś takiego , co przychodzi niespodziewanie. Jakiś wniosek. Jakaś głęboka nauka, którą dziecko odkrywa!

A po kolei:
W Londynie mieszka kilkadziesiąt rodzin edukacji domowej. Jest tam też kobieta o imieniu Leslie, której syn nie chciał pisać. Dziecko się uparło i odmówił współpracy z rodzicem. Matka też nie nalegała. Chłopak nie pisał NIC do 17 roku życia!!!
Gdy miał 17 lat postanowił, że zda maturę. W jego przypadku mogło to się wydawać niezwykle trudne. Ponieważ jednak postanowił, tak więc zrobił. Nauczył się pisać w ciągu dwóch miesięcy i zdał bez problemu. Teraz jest skrzypkiem koncertującym na całym świecie.

Dla mnie to zawsze oznaczało przegięcie! Jako matka nie mogłabym się z tym pogodzić. Jak to! Nie pisał? Zadawałam pytanie z oburzeniem w głosie. Nie pisał i już!- słyszałam odpowiedź.
Pytam się sama siebie:
„Czy mój syn musi pisać (mamy podobny problem)? Musi!-pada z moich ust odpowiedź.
Przecież nie chodzi o samo kreślenie liter na papierze. Podczas pisania kształtują się połączenia mózgowe. To jest ważne. Twój mózg się uczy!

Taka naukowa odpowiedź! A przecież to samo można uzyskać robiąc inne rzeczy: np. obracając w palcach malutkie kuleczki plasteliny.

Trochę mnie to uspokoiło.
Postanowiłam nieco Bartkowi odpuścić. Pisał tylko swoje opowiadania twórcze i robił matematykę. Resztę przerabiamy na rysunki. Jego własne: przyrodę, historię, angielski, polski.
Denerwowało mnie i martwiło zarazem, że Bartek pisze takie wielkie litery jak w pierwszej klasie. Mówiłam mu parę razy, ale to tylko pogorszyło sprawę. Przestał pisać cokolwiek!
Ostatnio dużo wyjeżdżamy z mężem i dzieci zostawały z moimi rodzicami. Ja wymyślałam im trochę pracy domowej u dziadków, a one wywiązywały się z niej w 90%.

Podczas naszego ostatniego wyjazdu dzieci miały za zadanie napisać między innymi opowiadanie twórcze pt:
”Rozmowa z kwiatami w magicznym ogrodzie mojej babci”. I to, co przeczytałam przeszło moje największe oczekiwania! Obydwa opowiadania były naprawdę piękne i niepospolite. Dopiero wtedy można poczuć i zobaczyć , co też ciekawego chodzi twojemu dziecku po głowie!
I jeszcze coś! Zauważyłam w Bartka małe literki! Pod koniec czwartej klasy ocknął się i zaczął pisać ładnie! Na moje pytanie:
-Co spowodowało, że zmieniłeś styl pisania?
Odpowiedział:
-Nie podobało mi się moje poprzednie pismo. Było takie jak w pierwszej klasie.

To dla mnie niezmiernie ważne. Ja sama cenię swoje własne lekcje najbardziej, co przeżyję, czego się nauczę. Popełniam błędy, ale się na nich uczę, bo wyciągam wnioski. I teraz mój syn wyciąga własne wnioski ze swoich lekcji życiowych. Pozwalam mu na jego „błędy”.
To jego olśnienie! To jest właśnie jego kolejne „Aha”.

poniedziałek, 11 maja 2009

Jakie stawiasz sobie pytania w życiu???

Stawiamy sobie mnóstwo pytań. I żądamy natychmiastowej odpowiedzi. I w szkole i w pracy.
I wreszcie w relacjach międzyludzkich.

Ludzie często mnie pytają atakując: „Dlaczego pani dzieci nie chodzą do szkoły?”, „Czy to jest legalne?”, „A co z socjalizacją?”…”A jak to jest kontrolowane?”…. i wiele innych.
Pytają, żądają odpowiedzi i wcale się nie zastanawiają.
Nie czekają nawet na odpowiedź ode mnie. Mam wrażenie, że mówią to tylko po to, żeby wylać z siebie jakąś złość. Może dlatego, że ja robię coś innego niż większość ludzi.

Ale tak naprawdę nie o to chodzi!
Jeśli chcesz uzyskiwać dobre odpowiedzi, postaw dobre pytanie!
Przypomnij sobie sposób nauczania największych nauczycieli wszechczasów: Mistrzów takich jak Jezus, Budda, Sokrates.
Każda religia ma swoich przywódców duchowych i wszyscy Oni mówią jednym głosem o Miłości! Wszyscy nauczają pytaniami!!!

Czy to nie zastanawiające?
Czy nie cudownie byłoby zostać uczniem takiego Mistrza?
Zwróć uwagę na przypowieści, wiele historii, które uczą w sposób pośredni i jednocześnie nie mówiący Ci , co masz robić.

Czy przypominasz sobie , żeby Jezus powiedział , że musisz się uczyć, musisz podążać jakąś drogą?
Że to co robisz jest do d…?

Dlaczego, mając tak wspaniały przykład, trzymamy się starych zasad nauczania?
Co nas powstrzymuje przed korzystaniem z NAUK i MĄDROŚCI tych cudownych Mistrzów?
Co powoduje, że zamykamy nasze dzieci w czterech ścianach z ludźmi, którzy są pełni frustracji i braku szacunku do bliźnich?

Moim zdaniem brak dobrych pytań! Bo bez pytań nie ma odpowiedzi. Nie ma wniosków, nie ma zamyślenia, nasz umysł nie pracuje.
Żyjemy w świecie, który tworzą nam telewizja, Internet, kino, polityka i gospodarka.
Nie wymyślamy takich rozwiązań , jak chociażby edukacja domowa, trochę inna. A jak słyszymy takie „coś” , to od razu oceniamy! I to negatywnie.

Dlaczego występujemy przeciwko innym ludziom, zamiast uczyć ich miłości i okazywać im szacunek?

To są moje pytania.
I znajduję rozwiązania, a potem wiem, co należy robić.
A Ty? Jakich masz nauczycieli? Kto jest Twoim wzorem do naśladowania?
Czy są to ludzie, którzy osiągnęli jakiś sukces, że mówią ci, co jest w życiu dobre, a co nie?

piątek, 24 kwietnia 2009

Homeschooling to walka o dusze!

"Dziwny jest ten świat"- śpiewał Czesław Niemen. Aż chce się dodać, że coraz dziwniejszy!
Nasza grupa znajomych i przyjaciół bliższych i dalszych to ludzie sympatyczni, radośni i ciekawi świata oraz życzliwi. Trzymamy się takich ludzi.
Wiele się uczymy od siebie nawzajem. Podobno ludzie się przyciągają.
I takie polskie powidzenie: "Kto z kim przestaje, takim się staje". To też się spawdza.
Nasze dzieciaki będąc z nami stają się coraz bardziej radosne, spontaniczne, otwarte. Nie boją się pytać, gdy czegoś nie wiedzą, chętnie poznają nowych ludzi. Wielu naszych znajomych to osoby dużo starsze od nas, z którymi jesteśmy my i nasze dzieci po imieniu.
Ciekawe, że nikt się nie obawia, że straci "należny" im szacunek i raptem spadnie z piedestału ich autorytet.
Ja wiem, że autorytet i szacunek do siebie nie buduje się przez sztucznie podtrzymywany dystans na per "pan". wielu ludzi, szczególnie tych niezbudowanych w środku, niestety tego nie rozumie.
Ja dobieram sobie przyjaciół , znajomych i to ja wybieram z kim będę jeść kolację, z kim pójdziemy z mężem do kina, a z kim na tańce.
To ja decyduję o tym, z kim będę współpracować na co dzień. Jak ktoś nie nadaje na tych samych falach, to nie muszę z nim przebywać w tym samym pokoju przez 8 godzin dziennie! Przez 5 dni w tygodniu, przez miesiące i lata. Ludzie argumentują, że dziecko musi chodzić do szkołyżeby nauczyły się współpracy. Niestety w szkole nie uczą się asertywności, tylko pochwalana jest uległość- "Ustąp, bo jesteś starszy, mądrzejszy...".
To, nad czym się zastanawiam, to fakt, że dzieciom w szkołach narzuca się przebywanie ze wszsytkimi dziećmi w klasie i słuchanie przez 7 godzin dziennie różnych ludzi, którzy są często niezadowoleni z własnego poziomu życia, sfrustrowani, nie lubiący siebie, nie panujący nad swoimi emocjami.
Ci ludzie to nauczyciele. Tacy wykszałceni! Bo mają wykształcenie pedagogiczne! Więc ktoś naiwnie twierdzi, że to jest warunek konieczny i wystarczający do tego, żeby mieć prawo do wszystkowiedzenia.
To są osoby, które mają nauczać moje dziecko. Nie zdają sobie sprawy, że oprócz treści przekazują bardzo ważne komunikaty, którymi dziecko nasiąka jak gąbka.
Nauczyciel ma być wzorem!
Jego wiedza jak i POSTAWA życiowa powinna służyć dziecku dobrze.
A tymczasem, czego ono się uczy?: szkoła jest nudna. Nauka jest nudna. Praca na etacie jest okropna. Nie lubię siebie, bo jestem głupi. Nikt mnie nie docenia. Nie warto się uczyć. ie lubię innych. Życie jest niesprawiedliwe: jak nauczyciel się wścieka, to dobrze, jak ja mam zły dzień, to mam złą ocenę ze sprawowania! Nieuczciwość jest chwalona.
Co to za wartości???!!!
Czy ja chę, żeby moje dziecko przyjmowało aki system wartości? Po co???
w "celach edukacyjnych" dla języka polskiego w podstawie programowej jest napisane, żeby nauczyć dziecko wrażliwości na drugiego człowieka.
Co za bzdury! Interpretacja wierszy jest nudna i nikomu niepotrzebna. Czytasz wiersz i go czujesz, albo nie.
Ja czuję wiersze, ale nie czuję malarstwa.
Mój mąż je za to rozumie i podziwia.
Dlatego on zwiedza muzea, a ja robię zakupy i poznaję ludzi. Czy jestem przez to gorsza? Nie! Szanuję tych, co tworzą. Próbowałam wiele razy to poczuć. Ale mi się nie udało. Mój świat wewnętrzny jest inny.
Rozmawiamy z mężem i dzieći o sztuce. Ale nie wszystko mi się podoba. Nie mogę czegoś powiesić sobie w domu, bo nie pasuje do mojej duszy.
Czy to oznacza, że szkoła nie nauczyła mnie wrażliwości? NIE!
WRAŻLIWOŚĆ SIĘ MA! Z nią się człowiek rodzi! To jest ta cząstka naszego człowieczeństwa, która jest połączona z boskością. Tego nie można się nauczyć.
Tym bardziej, na drętwej często lekcji polskiego.
WYSTARCZY - NIE ZABIJAĆ!!!
Jak?
- Coś czuję, coś mi się nie podoba. Ale nie mogę tego wyrazić, bo jest to niezgodne z "programem". Niezgodne z tym, nad czym zachwyca się pani od polsiego. Gdzie tu miejsce na mją wrażliwość?
Należy stworzyć przestrzeń - do dialogu! Środowisko, w którym będziemy mogli "bezkarnie" i oczywiście w sposób pełny szacunku wyrażać swoje myśli i emocje.
Moja wrażliwość jest często wystawiana na próbę.
To, co podaje radio i telewizja, to, co czytam w necie, przyprawia mnie o mdłości!
To wszystko to jakiś straszny szum informacyjny, który ma zaburzyć to, co ja myślę i czuję w środku!
Świat pełen jest przemocy , brutalnych zachowań, wulgarnych słów i wszechogarniającego lęku.
Wszędzie zakładane są kraty, alarmy, monitoringi , podsłuchy.
Ludzie boją się już samych siebie.
Obserwuję jakąś zbiorową psychozę. Jakąś globalizację strachu. A jeśli jest strach- potrzebna jest kontrola.
Po co to wszystko?
Czy ktoś za tym stoi? Ktoś chce decydować o tym, co będę jadła na śniadanie, w jakim proszku wypiorę dziś bluzkę.
JA SIĘ NIE ZGADZAM!
Wiem, że mam wybór. Mogę wybrać , czy dam się wciągnąć w lęk, czy nie.
Jeśli masz wiedzę, jeśli możesz coś przekazać następnym pokoleniom, jeśli masz niezachwianą wiarę w miłość, zdrowie, sprawiedliwość, to wiesz, jak się bronić przed manipulacjami.
Ja nie mam wątpliwości!
Wiem ,że jest coraz więcej ludzi, którzy są już tym zmęczeni, którym telewizja nie ma już nic do zaoferowania. Nie jedzą hamburgerów i frytek.
Po mału widać zmiany. Telewizja wprowadza więcej kanałów edukacyjnych i przyrodniczych. Czytam wiele budujących artykułów prasowych i książek.
"Dziwny jest ten świat", ale to ja trzymam pilota w ręku i to ja decyduję o tym, który kanał będę oglądać.
To ja decyduję , którymi treściami będę programować swój umysł. Tym samym to ja tworzę swoją rzezcywistość.
Homeschooling to wybór programu, który oglądamy, który nam dla nas wydaje się najlepszy.
Ja nikogo nie namawiam. I nie lubię też, jak ktoś mnie próbuje na siłę przekonać, co jest najlepsze dla mojego dziecka.
Homeschooling tak naprawdę to walka o duszę młodego człowieka. To pokazywania świata od strony wartości, od strony tego, cp jest w życiu ważne.
CHCĘ , ABY MOJE DZIECI WYRASTAŁY W ŚRODOWISKU PRZYJAŹNI, MIŁOŚCI I SPRAWIEDLIWOŚCI. ŻEBY UMIAŁY PORADZIĆ SOBIE W ŻYCIU Z PROBLEMAMI I KONFLIKTAMI, KTÓRE JE CZEKAJĄ.
MAJĄC ZDROWE KORZENIE, MOGĄ SIĘ WZBIĆ W POWIETRZE I SZYBOWAĆ, DOKĄD CHCĄ.
A ja nie będę się obwaiała, że padną ofiarą nałogów, złego towarzystwa czy bezrobocia.
Muszą wiedzieć, że zawsze mają wybór. Że ja w nie wierzę, że będę je kochać zawsze. Cokolwiek w życiu zrobią, nie pozbawię ich POWIETRZA- MIŁOŚCI RODZICIELSKIEJ.

czwartek, 23 kwietnia 2009

Prezentacja w szkole o edukacji domowej

Moja propozycja prezentacji o ED została przyjęta pozytywnie. Chyba nikt z rodziców do tej pory nie wpadł na ten pomysł, zeby zebrać nauczycieli ze szkoły i pokazać wszystkim na raz , jak my to robimy.
Chciałam się otworzyć.
Otworzyć drzwi do naszego domu, a tym samym do mojego serca.
Głęboko wierzę w DOBRO w drugim człowieku , więc przełknęłam kąśliwe czasem uwagi najbardziej konserwatywnych nauczycieli.
Ogólnie nauczyciele byli podzieleni -można powiedzieć równo- na tych, którzy doceniają nasz wysiłek i próbę zrobienia kroku w ich stronę, i na tych, którzy tylko narzekają i wszystko krytykują. Tak jak całe społeczeństwo.
Mam nadzieję , że udało mi się przekonać nauczycieli, że my nie jesteśmy przeciwko szkole czy im samym.
Mamy po prostu inne cele i priorytety w życiu.
Zauważyłam u niektórych osób wielką życzliwość. I dlatego warto było tam stać przez godzinę i cierpliwie odpowiadać na pytania.
Pomyśłałam sobie, że to jest dobry moment na dyskusję nad polską edukacją w ogóle!
Coraz więcej osób jest niezadowolonych, a alternatyw jest wciąż za mało!
Co mają zrobić rodzice, gdy w szkole panuje nieład, przemoc i narkotyki?
Co mają zrobić nauczyciele, gdy są zalewani robotą papierkową i nie mają już ani czasu ani siły na "walkę" z "trudną młodzieżą"?
Wreszcie , co mają zrobić same dzieci i młodzież, kiedy widzą sprzeczne komunikaty od zagubionych w gąszczu dezinformacji dorosłych, w świecie , w którym coraz trudniej o autorytety moralne?
Ja jestem człowiekiem czynu.
Dla mnie taka dyskusja już trwa za długo. Pierwszym (może i desperackim) krokiem było zabranie dzieci z takiej szkoły. Drugim - będzie założenie własnej!
Na razie jestem gotowa do wystąpień przed nauczycielami i poruszaniem ich serc i umysłów.
Jednocześnie poszukuję talentów, z którymi będę mogła stworzyć sojusz umysłów i tchnąć życie w nową ideę.
Wiem, że będzie z tego coś dobrego.
ZAPRASZAM WSZYSTKICH do KONTAKTU i do zamieszczania swoich pomysłów na ewolucję edukacji.

Już po egzaminie!

Jesteśmy po egzaminie 6-toklasisty!

Aga pisała go trochę dłużej niż w domu (20 minut), bo "Mama kazała".

Moja córka jest bardzo szybka i z tego powodu obawiałam się pomyłek. Zaleciłam jej taką zabawę: po skończonej pracy wyobraź sobie , że jesteś panią nauczycielką i konieczne chcesz znaleźć jakiś błąd. Sprawdź swoją pracę jeszcze raz z zabawą w wyobraźni.

Podziałało! Aga oddała.... druga!

Mówiła, że test był bardzo prosty i .... szkoda czasu na głupoty!

Aga zdobyła 37 punktów na 40 możliwych.

Pasja- ważna rzecz

Moja córka ma artystyczną duszę. Wiele godzin spędza nad sztalugą i widzę ją albo z pędzlem albo z kredką w ręku.

Uczęszcza na dwa rodzjaje zajęć plastycznych w tygodniu. We czwartki w ośrodku sztuki dzieci przygotowują prace na różnego rodzaju konkursy ( 3 godziny) , a w piątki chodzi na "podłapanie warsztatu" do pracowni plastyków (4 godziny).


Ostatnio skończyła pracę "Mój sen" !


Prawda, ze magiczna???!!!!






Ja, jak chyba każda mama, jestem zachwycona talentem swojego dziecka i staram się zapewniać jej w miarę możliwości artykuły plastyczne. Sama mam z tego nielada frajdę!


Ostatnio wylądowałam w dziale stolarskim "Castoramy ", gdzie zażyczyłam sobie docięcie sklejki o grubości 4 mm na tryptyk na konkurs plastyczny:))


Aga siedziała dwa dni i szukała motywów po różnych książkach i internecie!

Też jej się chciało!


To dziecko jest niesamowite! Kupujesz mu frbę na imieniny, a ono się cieszy bardziej niż z zabawki.


I teraz mam poważny dylemat: zbliża się czas, kiedy Aga pójdzie do gimnazjum.

Kiedy będzie miała czas na swoje pasje?


Między jedną klasówką a odrabianiem głupich prac domowych (pod tytułem: przepisz, podkreśl, uzupełnij...)?


Wielka szkoda!

niedziela, 19 kwietnia 2009

Szkoła moich marzeń-takie tam opowiadanko...

Budzisz się na długo przed Twoim budzikiem. On znowu zasypia, gdy ty nie śpisz już od 10 minut, bo oto masz straszną frajdę, że zaraz wstaniesz i...
O nie! Jest dopiero 6.30, a ty musisz poczekać jeszcze ze dwie godziny zanim... No własnie! Gimnastyka z młodszym bratem, robisz 3 głebokie wdechy, jak kazała mama- do brzucha-dla mózgu; szykujesz pyszne śniadanie dla całej rodziny, bo ich kochasz- to twój rdzeń! Twoje korzenie!
No dobra!
Wszystko już zrobione, kanapki naszykowane i w drogę!
Jest poniedziałek. Twój ulubiony dzień. Znudzony weekendowym leniuchowaniem, możesz sie wreszcie pobawić.
Wskakujesz do magicznego autobusu, którym powozi zwariowana Mariolka, co przypomina ci Lolka i ...
-Cześć Horacy!-witasz olbrzymiego okularnika, któremu zawsze pomagasz w matematyce.
-Cześć Franciszku!- tak, to on! Też sie załapał na magiczny autobus.
Pamietałeś, żeby zabrać ze sobą obiecane mu płyty z muzyką Mozarta.
-Witaj, Kasiu!- zwracasz się do wesołej nauczycielki od polskiego- Fajna fryzyra!
Okay. Dojechaliście. Wysiadka!
-A teraz jazda no, młodzieży!
Komu dziś zależy?
Kto pierwszy przybędzie
Ten punkty zdobędzie!
-rymował grubaśny zawsze roześmiany pan Zdzisiu.
Wchodzisz do przestronnego korytarza w kolorach- tęczy.
Na ścianach witają cię uśmiechnięte twarze lalek z twoich ostatnich teatrzyków.
O! Jest i twój osobisty plakat wzywający do ratowania Planety Ziemi.
I to, że pomógł!
Twoi sąsiedzi juże nie depczą trawników, oszczędzają wodę i sortują śmieci.
Jesteśz siebie dumny, że zrobiłeś coś dobrego dla innych i dla świata.
Czujesz się potrzebny i wartościowy.
Już nie możesz się doczekać!
Musisz przyspieszyć kroku. Spoglądasz w lewą stronę!
Jest! To twoja "cenna tablica". Jest na niej zdjęcie twoich przyjaciół, drugie zdjęcie to rodzina, po prawej stronie twój osobisty Patron-Anioł Stróż!(to twój rysunek, bo go nie widzisz). Pod spodem ulubiony cytat i wreszcie dużymi literami twój CEL! Życiowy cel! A przynajmniej na najblizsze kilka lat.
Chcesz zostać........................ i osiągnąć .......................................!
(to ty musisz wiedzieć, więc wpisz tam coś)
Pod "cenną tablicą" twoja osobista szafeczka. Masz tam ulubioną maskotkę (no co ?- dorośli też mają swoje zabawki- to natolatek nie moze?); przybory do majsterkowania (bo własnie pracujesz ostatnio nad swoim genialnym wynalazkiem).
Dobiega cię wesoła skoczna muzyka.
Pędzisz w jej kierunku, bo wiesz, że zaraz sie zacznie!
Na samym środku parkietu wielkiego korytarza podgryguje wesoło czwórka twoich przyjaciół- to twoi mentorzy. Zaraz będziesz im mógł opowiedzieć o swoim ostatnim odkryciu, a ktoś na pewno pomoże ci wprowadzic to w życie i zrealizować.
Wszystko musi się udać!
Bo tak to już jest - w tej naszej szkole:))

wtorek, 10 marca 2009

Co osiągnęliśmy?

Co osiągnęliśmy do tej pory?
Dzieciaki, choć może to się komuś wydaje dziwne, zaczęły się śmiać! Przez te wszystkie lata, kiedy chodziły do szkoły były raczej znudzone niz zaciekawione, zamknięte niz roześmiane. Bardziej akuratne i spłoszone przy obcych.
Zastanawiało nas z mężem to, że gdy chodziły do przedszkola, bardzo często zadawały pytania odnośnie otaczającej rzeczywistości. Potem dzieci trafiły do szkoły i nie mogły juz zadawać pytań, bo to pani w szkole zawsze mówiała, albo pytała. Gdy dziecko nie wiedziało, było postrzegane za głupka lub nieuka!
Ostatnio coraz częściej padają bardzo ciekawe pytania, na które coraz częściej nie znam odpowiedzi. Czasem się tylko domyślam, ale muszę przyznać, że nie wiem.
Ostatnio tata też musiał się do tego przyznać.
Cieszy nas, że "uczeń przerósł mistrza"! Przyjmujemy to z pokorą wobec wiedzy naszych dzieci i ogromu tego tajemniczego, pięknego Świata.
Dzieci więcej się śmieją! Nie tylko wariując z rodzicami, ale tak po prostu - z siebie.
Przychodzą do nas zafascynowane jakąś nową informacją wyczytaną gdzieś w jakieś książce.
W dzisiejszym świecie jest tak mało zwykłej radości i spontaniczności!
Dzisiaj oglądaliśmy ciekawy film z serii "Poszukiwacze skarbów" o Angkorze Wat, a nasz syn grzebał w necie szukając najprzeróżniejszych maszyn latających produkcji wszelakiej.
Co chwila dało się słyszeć salwy podziwu i zaciekawienia: Wow!!! o cie...! A tata, zobacz!
Mam takie wrażenie, że dzieciaki się jakby otworzyły.
Musieliśmy na to czekać prawie dwa lata, ale się udało!

Zaczęła powracać kreatywność i radość.

Jak widzę moje dzieciaki takie radosne, to aż przykro mi się robi, gdy muszę je przepytać z odmiany przez przypadki, albo wzory na pola figur płaskich, nie mówiąc o wojnach światowych.

wtorek, 3 marca 2009

Jak zorganizować sobie czas? -wielkie wyzwanie

Często mnie ludzie pytają, jak to jest , kiedy się nie chodzi do szkoły, nie ma się żadnych obowiązków. To tylko tak wygląda z zewnątrz.

Tak naprawdę to musieliśmy sobie poradzić najpierw z organizacją czasu własnego.
Jeśli nie jesteś uwiązany w pracy, nie musisz iśc do szkoły na 8.00, to nagle zostajesz złapany w swoją własną "pułapkę". Może się okazać, że będziesz musiał sobie poradzić z nicnierobieniem, najczęstszą wymówką dla tych, którzy na nic nie mają czasu.
Oglądają godzinami telewizję, dzwonią do znajomych i opowiadają o głupotach i mają tendencje do karmienia swojego "braku czasu" na wszelkie sposoby.Ja na szczęście nie lubię pogaduch przez telefon, bo wolę się spotkać i ostatnio doszłam do wniosku, że telewizja też nie ma mi specjalnie nic do zaoferowania.
Zawsze podziwiałam osoby, które umiały zbudować siebie na tyle, że miały na wszystko czas, są spokojne i opanowane. Nie wyrzucają negatywnych emocji z byle powodu na nikogo.
Zaczęłam pracę nad sobą i udało mi się zaprowadzić w domu pewien porządek.
Zaobserwowałam w pewnej szkole prowadzonej metodą Montessorri, że dzieci tam pracują w niesamowitej ciszy i harmonii podczas pracy własnej. Pomyślałam sobie, że skoro to działa przy tak dużej liczbie dzieci, na pewno zadziała przy dwojgu. I rzeczywiście.
Dzieciaki pracowały w skupieniu i mówiliśmy do siebie szeptem przy dźwiękach kojącej muzyki Mozarta.
Byłam wtedy do dyspozycji dziecka, gdyby mnie potrzebowało, a z drugiej strony musiało przejąć inicjatywę.
Agnieszka od razu obstawiła się książkami o starożytnym Egipcie i zaczęła pisać opowiadanie historyczne, a Bartek długo nie mógł się "wpasować" w ten rytm, ale po 20 minutach nie wytrzymał kręcenia się na krześle i poszedł po książki o samolotach. Ustaliliśmy , że pracą własną zajmujemy się przez dwie godziny, ale dzieci nie chciały przestać po tym czasie i nie wydawały się wcale zmęczone!
Taki tryb pracy panował przez tydzień. Potem niestety dzieci pojechały do dziadków i trzeba było wprowadzać porządki w domu od nowa.
Teraz to wygląda tak, że po śniadaniu siadamy sobie w dużym pokoju przy stole, ustalamy co robimy i przez od 1 do dwóch godzin pracujemy "lewą półkulą", potem zmiana:)) bardziej twórczo!

poniedziałek, 23 lutego 2009

Kocham, więc chwalę!

Właśnie sobie uświadomiłam, jakie różne nauczanie mają moje dzieci od tego, które ja otrzymałam w mojej szkole! Nie żebym była jakoś specjalnie nękana, ale od osłów i kretynów to mi często było wymyślane!
Nigdy nie krzyczę na dzieci, jaśli chodzi o proces nauki!
Bardzo często chwalę i widzę tego olbrzymie pozytywne efekty.
Przerobiłam z dziećmi temat feedback'u i bardzo im sie spodobał.
Feedback to inaczej informacja zwrotna.
Jeśli chcesz powiedzieć coś "złego" lub do poprawy, ubierasz to w coś "dobrego"w proporcji 1:2 w postaci kanapki w dużym uproszczeniu: dobre, złe, dobre.
Wtedy osoba oceniana zawsze pamięta to, co było na początku i na końcu, więc nie boli tak bardzo to w środku. Nie ma obawy, że nie zapamięta tego "do poprawy"! Ten jeden czy dwa minusy i tak są bardzo silne dla psychiki młodego człowieka.
Taka powinna być każda ocena nauczyciela , ale niestety wygląda to zupełnie inaczej.
Mieliśmy nawet pewne ciekawe zdarzenie w związku z feedback'iem. Otóż , postanowiłam ,że przed egzaminami zrobię dzieciom mały sprawdzian z matematyki, żeby zobaczyć, co ewentualnie jeszcze podciągnąć, po czym zaczęłam go sprawdzać, jak to robią nauczyciele: tu błąd, tam błąd...(nie było dużo!). Agnieszka mnie wtedy zbeształa, że sama nie stosuję feedback'u. Dzięki córce zrozumiałam błąd! Nauczyło mnie to, żeby bardziej uważać przy ocenach czyjejś pracy, bo przecież:
"TEN MA PRAWO OCENIAĆ,
KTO MA SERCE, BY POMÓC!"
Zdarza się, że dziecko czasem czegoś nie pamięta, pyta się po kilka razy, albo przypomni sobie za dwa tygodnie coś, co mi się wydawało oczywiste i wtedy... No cóż, niejeden by stracił cierpliwość.
Bartuś powiedział niedawno, że cieszy się , że naucza go mama, bo nie krzyczy, że się czegoś nie wie, tylko przypomina.
Zrobiło mi się tak cudownie ciepło na sercu.
Muszę przyznać, że sama nie wiem , skąd się u mnie wzięły te olbrzymie pokłady cierpliwości i ta wspaniała radośc, kiedy uczę się razem z dzieckiem! Odkrywam się na nowo!

niedziela, 22 lutego 2009

Wyjazd w góry koło Korbielowa

Wróciliśmy właśnie z wyjazdu w góry z naszymi zaprzyjaźnionymi rodzinami ED.
Narty, angielski, plastyka i fajna domowa atmosfera.
Wszystkim tym, którzy cenią sobie trochę luzu od rodzicielskich obowiązków, a nie koniecznie uwielbiają kolonijne(obozowe) rozwiązania, bardzo gorąco polecam!
Szczęśliwe dzieciaki robiące tunele w półtorametrowym śniegu , a wieczorami olbrzymie i groźne statki pirackie pływające po bezkresie oceanu sali gimnastycznej...!!!
Nie, nie miałam wyrzutów sumienia, że dzieci nie robiły deklinacji z języka polskiego, albo przeszły nam koło nosa zajęcia z karate!
Podciągnęliśmy się z angielskiego i bawiliśmy się po pachy!
Dla mnie o wiele cenniejsze jest obserwowanie , jak dzieci bezproblemowo nawiązują nowe znajomości i przyjaźnie.
Bartek znalazł wreszcie kolegów, z którymi się świetnie bawi i uczy. Czasem łobuzują, ale na ogół są karni. Są dla siebie jednocześnie inspiracją!
A jak wyglądały przyjaźnie w szkole? Bartuś miał dwóch kolegów: jeden bardzo agresywny, bardziej masywny, który się ciągle z niego naśmiewał i jadł strasznie dużo słodyczy! Drugi kolega znajomy z przedszkola, wydawał się być bardzo rozpieszczany przez rodziców, zabierał ciągle jakieś zabawki, że jakby mu się należały! Trudno było w zasadzie o jakieś spotkanie chłopców poza szkołą, bo zawsze ktoś musiał iść na jakieś zajęcia pozalekcyjne, albo odrabiać lekcje!
Dzisiaj już nie ma podwórkowych przyjaciół!!! Dzieci sa dowożone przez rodziców do szkół często w odległych miejscach miasta, więc nawet zeszystu nie ma od kogo pożyczyć podczas choroby!
Jaki jest na to sposób? Dla nas wyjazdy i pielęgnowanie przyjaźni, które istnieją! Nie jest to sposób doskonały, ale przyjaźnie są nieudawane, prawdziwe!!!
Nie zależy nam na tym ,żeby coś pokazać, czy udowodnić, że jest się fajniejszym, bogatszym, więcej zna się języków, czy nosi ładniejszy kapelusz.

środa, 4 lutego 2009

Nasza nauka do egzaminów

Odkryliśmy fajny portal edukacyjny dla amerykańskich dzieci Homeschoolersów.
http://www.brainpop.com/

Uczymy się na nim angielskiego i innych przedmiów.

Poza tym biorę jakiś krótki tekst, np. o złodziejach i rysuję piktogramy. Potem czytając tekst pokazuję palcem na rysunku. Nie ma bata, dziecko musi zrozumieć , bo poruszone są aż trzy kanały percepcyjne: słyszy, co czytam, widzi, co pokazuję i rusza się- też pokazuje palcem.
Następnie słówka: każde piszę / albo rysuję na osobnej kartce. Zadaję pytania do tekstu i pokazuję slówko, które jest odpowiedzią.

Na koniec: co udało mi się osiągnąć? Dzieci nie mówią zniechęcone, że znowu angielski. Tylko siadają ze mną.
Bartek często w ciągu dnia podczas jakiejś zabawy pyta o słówko po angielsku. Bardzo lubi ze mną rozmawiać i wygłupiać się .

To dla mnie jest cenna wskazówka, że dzieci przyswajają ten język.
Na razie odbywa się to głównie przez intuicję.
Trzeba poświęcić masę godzin na otoczenie się tym językiem, stworzenie tak zwanego tortu. Potem przyjdzie czas na wyciaganie wisienek, to znaczy tego, co dziecko ma naprawdę umieć "pamięciowo", a dopiero na samym końcu można z tego zrobić test. Wcześniej nie ma sensu. Bo język jest niewyćwiczony.

Niestety w szkole zaczyna sie od testu i na teście sie kończy. Przygotowane przez lewopó
Na każdym egzaminie jest jakiś głupi test. Nie służy to niczemu dla dziecka, jedynie sprostaniu bezsensownemu wymogowi systemu szkolnego.

My, żeby wyćwiczyć czas Past Simple będziemy to robić przez następne dwa lata (w przypadku Bartka). Dopiero wtedy możemy być "poddani" jakiemuś sprawdzianowi. Dzieci "szkolne" też potrzebują masę czasu na to.( nie chodzi o samą konstrukcję czasu, bo jest prosta, ale o jego swobodne użycie w różnych sytuacjach i w porównaiu do innych czasów).

I tu nie chodzi tylko o egzaminy językowe. Tak samo jest z każdym przedmiotem.

Dlaczego?

Bo my doświadczamy, uczymy sie poprzez otaczanie w danej dziedzinie i ucząc się języka danej dziedziny. To, przez co my musimy przebrnąć, to jest zawężenie naszego wielkiego świata do pewnych "wyćwiczonych" treści. A jest to niezwykle trudne, choćby na półrocze.

Ktoś, kto uczy się w ten sposób, potrzebuje co najmniej dwóch lat.

Dlatego egzaminy powinny być na koniec etapów edukacyjnych.

W tej chwili niestety nasza nauka wygląda tak, że my sobie, a egzaminy sobie. Idziemy dwoma torami, co jest dla nas i trudne i bezsensowne.

Gramatyka dla smyka...

Mama -nauczyciel pyta dziecko w ED:

-Przez co odmienia się czasownik "pije"?

-Przez osoby, liczby- wymienia mama... A przez co odmienia się "chodzić'?



-Przez narratora- odpowiada wyrwany z obłoków Bartuś.

Jak się uczyć?

Janette Vos w swojej książce "Rewolucja w uczeniu " pisze:


Każdy ma oddzielny styl nauki i pracy i myślenia.
Mimo to w większości szkół nadal naucza się tak jakby wszyscy przyswajali wiedzę w taki sam sposób- akademicki, abstrakcyjny i teoretyczny.
Badania pokazują , że dla zaledwie 30% osób jest to najlepsza forma. A zatem, jeśliby porównać szkołę do przedsiębiorstwa , to zakłada ono 70% porażkę!!!"



Jak my się uczymy?



Poprzez to ,co widzimy
Poprzez to, co słyszymy
Co wyczuwamy smakiem, węchem, dotykiem
Co robimy
Co sobie wyobrażamy
Co wyczuwamy intuicyjnie

Co czujemy




Dzieci dosłownie chłoną świat. Nie potrzebują żadnego prowadzenia, żadnego przymuszania!

Jeśli tylko pozwolić im na swobodę, natychmiast odrzucą wszelkie ograniczenia i zajmą się swoimi pasjami.



Potrafią niesamowicie działać intuicjnie i ja je do tego zachęcam.




Jak się uczymy wykresów zdania pojedyńczego?

Dzieci lubią się bawić! Co robi mama edukacji domowej w niedzielę wieczorem?

-Przygotowuje "lekcję" na następny dzień.


Pomyślałam sobie, że zacznę opisywać, jak naprawdę pracujemy. Tak na co dzień!

I tak np. wczoraj robiliśmy rozbiór(wykres) zdania. Musiałam zacząć od ubrania zdania, zanim go rozbierzemy:))

Było tak:

najpierw wycinanki

Mój syn może być zaciekawiony jedynie wtedy, gdy dam mu coś do poukładania, np.puzzle. Takich gramatycznych puzzli jeszcze nikt nie wymyslił, więc musiałam zrobić je sama:



Dzieci układały, potem pisały zdania na kartkach, potem układaliśmy jakieś zwariowane zdania.

A jaki był temat lekcji? Dla klasy czwartej: podmiot i orzeczenie, dla klasy szóstej przypomnienie : grupa podmiotu, grupa orzeczenia, orzeczenia czasownikowe, imienne, przydawki.

wtorek, 27 stycznia 2009

GDAŃSK i okolice

Kto nie poznałby tego czarownego miejsca?
A to gdańskie spichlerze :
Szybko się spakowaliśmy i .... w drogę!

Gdziekolwek jesteśmy, musimy zajrzeć w najmniejsze dziury i tak oto, naszą podróż zaczęliśmy od Gdyni:

Akwarium Gdyńskie

Polecam szczególnie ciekawe zajęcia edukacyjne dla grup zorganizowanych w różnym wieku,

W Akwarium były bardzo ładnie pokazane warunki panujące w naszym Morzu Bałtyckim, jego geografia i biologia. Między innymi bardzo ciekawa makieta lasu namorzynowego (strefa zwrotnikowa):


poznawaliśmy budowę ryby i innych zwierząt morskich:

oraz drzewo genealogiczne glonów i bakterii:


na mnie największe wrażenie wywarła makieta zbiornika Morza Bałtyckiego, bo wspaniale działa na wyobraźnię:

Jak morze to i woda i ...

ELEKTROWNIA WODNA na rzece Raduni:
http://www.prot.pomorskie.info/4szlaki/hydro/radunia.html

Dzięki uprzejmości pana Andrzeja
oglądaliśmy bardzo ciekawą projekcję filmową na temat rzeki Raduni oraz turbiny i zaporę.


Nie mogliśmy sobie darować
MUZEUM BURSZTYNU
zachęcam do poczytania na temat szlaku bursztynowego:
http://www.prot.pomorskie.info/4szlaki/bursztyn/index.html

i jego cudeniek:





Jak najlepiej poznawać historię danego regionu? Najlepiej przez ludzi, którzy tam mieszkali. Wpaniałe rekonstrukcje twarzy dawnych mieszkańców Gdańska można było obejrzeć w :

MUZEUM ARCHEOLOGICZNYM(PROJEKT EDUKACYJNY W SPICHLERZU "BŁĘKITNY BARANEK")

Nie bardzo lubię muzea, tym bardziej dzieci ich nie lubią, ale to jest naprawdę wyjątkowe: w pierwszej sali kilka plansz o cmenarzysku i wykopaliskach, potem film, w jaki sposób odtwarza się wygląd poszczególnych osób mając do dyspozycji czaszkę: nakłada się mięśnie, zęby, tworzy się "pulchność" i maluje oraz wkleja się zarost.


W następnej sali stworzono całą uliczkę średniowiecznego Gdańska łącznie z dźwiękami i zapachami!
Na koniec (mądrze pomyślane) mała sala kinowa, gdzie cały czas leci film o powstaniu Gdańska.
A dzieciaki stały się prawdziwymi odkrywcami : dostały łopatki i pędzelki i ruszyły na wykopaliska!

Po wielu wrazeniach wróciliśmy do Łodzi zwiedzając po drodze piękną bazylikę katedralną opactwa cystersów w Pelplinie: http://dziedzictwo.ekai.pl/text.show?id=1877

Zakończyliśmy nasz bałtycki projekt plastycznym podsumowaniem:

praca Agi:

praca Bartka:

i guizem na temat naszego pięknego, aczkolwiek zimnego morza.

Wielkie DZIĘKI dla Marzenki za to, że odważyła się zorganizować u siebie w domu zjazd rodzin :)) i poprowadzić wspaniałe eksperymenty fizyczne dla naszych dzieci!
Dziękujemy również panu Andrzejowi , pani Beatce i panu Marianowi za ich bezinteresowny udział w naszym odkrywaniu świata!

czwartek, 22 stycznia 2009

Taką kartkę Bożonarodzeniową Bartek zrobił na konkurs plastyczny:










wtorek, 20 stycznia 2009

Nasze zimowe wierszyki

Za oknem zima. Siedzimy sobie przy kominku i czytamy wiersze. A nawet coś udało nam się napisać:


A oto rysunek i wiersz Agi:







Za chwileczkę, za chwilę,
zza drzewa wylecą gile.
Te gile przebyły milę,
by znaleźć jarzębinę.

Nagle przed nimi wyrosło drzewo.
Trwożliwie patrzą w prawo i w lewo.
Na drzewie kora,
pod drzewem nora
i nic podejrzanego.



Siadają na gałęzi
i nagle z uwięzi
pac! Jarzębina spadła w morze śniegu.


Widząc człowieka w biegu
wielki krzyk podniosły
w koronach sosny.

Człowiek z szybkim chodem
zatrzymuje się , litując się nad ich głodem.
Z kieszeni wyciąga ziarno
i ,widząc jak u nich marno,
sypie drobne okruszki
na śniegu wielkie poduszki.


Dokarmiajmy ptaki w zimie!

Zanim wielki mróz już minie!





Rysunek i wiersz Bartka:


Ptaków brak
Tylko gile
zostają ostatnie chwile.
Dzieci
wyrzycają w las śmieci.
A to ptaszek leci,
a tu patrzy w lewo
a tam piękne drzewo.

Gile mile siedzą
i wiedzą,
że okruszki zjedzą.


Człowiek wychodzi z rana,
na człowieku piżama,
i karmi je,
a boi się,
że okruszki zje.


Ptaki ćwierakają,
nad głową fruwają.


Cieszą się dzieci,
sortują śmieci,
na sankach zjeżdżają
Przyrodę poważają.



Dorośli powiadają
bajki o sarence
dzieci słuchają
o tej leśnej panience.


Dzik szuka żołędzi
bo już nie jest w uwięzi.
Jeleń biega tu i tam,
Zając mówi:"A to pan".






A oto wiersz mamy: (mama nic nie narysowała, bo czasu nie miała).



Co za ponury rok.
Nie ma gwronów, ani srok.
Wszystkie już odleciały ptaki.
Zostaliśmy sami, my, nieboraki.


Nie umiem latać, bo skrzydeł nie mam.
Już nie zagdakam, bo mowa ma niema.

I nie zjem nic już tej zimy chyba
Bo moje śpiewanie nikomu się nie przyda.

Bo pieniądz i lód skuł serca dziewczętom
i chłopcom. O ptakach już nikt nie pamięta.


.............................


A może jednak, by tak cofnąć czas???
wszystkie te dzieci zaprosić w las?
By swoim śmiechem las rozweseliły,
Przyniosły kanapki, ucztę nam zrobiły?

"Gdybym mieszkał w pałacu"


Dzięki uprzejmości pani z Działu Edukacji Muzeum Poznańskeigo w Łodzi udało nam się spotkać niewielką grupką dzieci ED w pięknych wnętrzach pałacu jednego z największych bogaczy XIX wiecznej Łodzi.

Mieliśmy tam warsztaty muzealno-plastyczne pt. "Gdybym mieszkał w pałacu". Poznawaliśmy codzienne życie w "Ziemi Obiecanej".