Jako, że moje życie się nieco odmieniło,to i strona www musiała się zmienić. Zapraszam na nową stronę, na której piszę o edukacji: www.DorotaPiwowarska.pl

A to jest mój blog, który pisałam od 2007r.
To strona o edukacji. O edukacji niekonwencjonalnej, ciekawej. Niekoniecznie regularnej i systematycznej, ale na pewno twórczej i zabawnej.
A o domowej w szczególności. Piszę ją jako mama dwojga dzieci , które były nauczane tą metodą .
Jeśli jesteś rodzicem, który troszczy się o swoje dziecko , i dla którego system szkolny nie ma oferty edukacyjnej lub jeśli jesteś nauczycielem i czujesz, że w sobie pasję do nauczania a system
szkolny Cię ogranicza, to zapraszam Cię do lektury mojego bloga.

Zamieszczam tutaj moje osobiste przemyślenia, różne informacje, rozwiązania wynikające z doświadczenia oraz
porady czysto praktyczne, nie stanowiące porad prawnych,
finansowych, psychologicznych.

sobota, 31 grudnia 2011

Rozmowa z uczniem/nastolatkiem/drugą osobą:

Jedyny autentyczny sposób na poprowadzenie młodzieży w kierunku, który chcesz , to zbudowanie pomostu pomiędzy twoim modelem świata a ich modelem poprzez dobry kontakt.


Nasuwa się tu pytanie: czym dobry kontakt jest?

Co można zrobić samemu, by zbudować i utrzymać dobry kontakt z młodzieżą, stworzyć relację zaufania i otwartości?

Zrób takie doświadczenie:

ćwiczenie 1. Usiądź naprzeciwko bliskiej ci osoby. Jak ona jest odchylona do tyłu, ty pochyl się do przodu. Jak ona jest oparta łokciami o kolana, ty oprzyj się plecami o fotel.

ćwiczenie 2. Usiądź obok swojego rozmówcy. Dopasuj się ciałem do niego. Jak on jest odchylony do tyłu, też się odchyl. Jak on jest pochylony do przodu, też tak zrób.

A teraz odpowiedz na pytanie: w którym przypadku czułaś lepsze porozumienie z tą osobą? W ustawieniu tak jak w ćwiczeniu pierwszym czy drugim?

Rozmowa jest jak taniec. Aby stworzyć dobry kontakt trzeba się zharmonizować: głosem, ciałem, oddechem.

Jeśli to zrobisz dobrze, możesz tę osobę później poprowadzić. I nie ma znaczenia, czy to jedna osoba, czy cała grupa uczniów.

Może dla Ciebie to jest banalne, ale z moich obserwacji wynika, że niewiele osób związanych z edukacją stosuje takie proste zabiegi.

Ciekawa jestem Twoich obserwacji. Podziel się ze mną!

piątek, 30 grudnia 2011

Edukacja nastolatka ???

Jak powinna wyglądać edukacja domowa czy nie domowa ale w ogóle w okresie nastoletnim, kiedy ważniejsze niż wiedza stają się koledzy i koleżanki?

Kiedy rodzice są poddawani próbie : Czy oni mają rację czy moja koleżanka?
Jak zwykle wszystko polega na zaufaniu, chociaż moim zdaniem możemy coś z tym zrobić.

Musimy przede wszystkim rzucić wyzwania ! Nie być "tym prowadzącym" ale "tym inspirującym".
Coś takiego zdarzyło mi się podczas wspólnego projektu z liceum w Łodzi , kiedy za moim udziałem powstał klub przedsiębiorczości i rozwoju w szkole. Celem klubu jest rozwój i inspiracja!

I okazało się , że nastolatki ... poszły dalej! To cudowne! Fantastyczne, że można tym dzieciakom pokazać coś, czego nie ma w szkole a one wezmą to w swoje ręce i poniosą dalej! Wystąpieli w konkursie organizowanym przez kino w Łodzi, nakręcili film i wygrali!

Coś dla inpiracji- zobacz poniżej!

środa, 7 grudnia 2011

Konferencja TED - jak można uczyć w przyszłości! Już dziś!

Znalazłam bardzo ciekawą prezentację jednego z "eksperymentów" edukacyjnych. Okazuje się, że dzieci nie znające języka angielskiego, obsługi komputera potrafią w bardzo krótkim czasie dowiedzieć się wszystkiego !
http://www.ted.com/talks/lang/pl/sugata_mitra_the_child_driven_education.html

Apel Pani doktor dydaktyki: ZACHWYCAJMY SIĘ ŚWIATEM!

http://www.egarwolin.pl/index.php/aktualnosci/2920-mniej-banau-wicej-zachwytu

Ubezpieczenie dziecka w edukacji domowej

Nasze kochane Dziecko jest na liście w szkole. Realizuje tylko ten obowiązek poza szkołą.
Dzieci w szkole są ubezpieczone od następstępstw nieszczęśliwych wypadków i jest to forma ubezpieczenia  grupowego. Jeśli dana osoba jest na liście, wtedy ubezpieczenie je obejmuje 24 godziny na dobę , niezależnie od tego, gdzie przebywa.
Umowę ubezpieczenia zawiera się od 1 września do 31 sierpnia i przeważnie do końca września zbiera się pieniądze (około 30 zł na rok) na opłacenie składki ubezpieczeniowej.
Potrzebny jest oprócz imienia i nazwiska numer PESEL i adres dziecka.
Suma, na jaką jest dziecko ubezpieczone, to przeważnie 5000 zł, więc nie jest to dużo, ale w razie złamania nogi, ręki, czy jakiś inny przypadek towarzystwo ubezpieczeniowe wypłaca odszkodowanie w zależności od stopnia uszczerbku na zdrowiu.
Warto z tego skorzystać , bo ubezpieczenie grupowe jest jak masówka: taniej niż indywidualnie.

poniedziałek, 3 października 2011

JESIENNY ZJAZD w Krzyżówkach

W dniu 24 września 2011 odbyło się spotkanie homeschoolersów (nowych i tych bardziej doświadczonych w szkole w Krzyżówkach. Spotkanie miało na celu przybliżenie atmosfery szkoły, poznanie z nauczycielami, sprawy organizacyjne. Co dla rodziców ED tych bardziej doświadczonych było najcenniejsze, to możliwość wymiany z innymi rodzinami. Zjechało się nas bardzo dużó z całej Polski.

Bardzo mi się podobała organizacja zjazdu, bo Marcin- pan dyrektor przedstawił krótko, co i jak i podzielił rodziców na grupki tematyczne. Każdy mógł się "zapisać" do grupki, która rozpracowywała jeden temat.
Niestety godziny się pokrywały , więc nie można było uczestniczyć we wszystkim, co mnie akurat ciekawiło.

Pod koniec dnia było ogólne ognisko, bigos, ciasto i inne smakołyki.
Dzieci pod opieką na wycieczce.

Byłam akurat w grupie, która rozważała tematy dotyczące spotkań naszych dzieci z innymi dziećmi w swoim i nie tylko wieku.
Grupa rodziców, któr brała w tym udział była bardzo duża, co oznacza, jak ważne dla nas wszystkich są sprawy :socjalizacji" naszych dzieci.

Wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że ani szkoła, anie inne formy pozalekscyjne nie są najlepszym miejscem spcjlizacji w ogóle, bo w natłoku zadań, odhaczania tematów lekcyjnych, planów, harmonogramów na socjalizację  nie ma czasu.

Każda rodzina ma swój własny sposób na kontakty nazwijmy to - rówieśnicze.

I tak na przykład: ciekawym rozwiązaniem jest harcerstwo. Ale harcerstwo z głową, wartościowe, gdzie dzieci uczą się dyscypliny, odpowiedzialności i planowania, a także świetnie się bawią we własnym gronie, chodzą na rajdy, wycieczki, grają na gitarach, śpiewają, pomagają innym.

My szukamy właściwego harcertswa, bo to , które do tej pory poznała moja córka nie odpowiadało jej ze względu na wysokie stężenie dymu papierosowego i wyrobów spirytusowych oraz niski poziom rozmów...

Drugim pomysłem na kontakty jest wymiana między rodzinami. Zachęcam do tego szczególnie osoby mieszkające blisko siebie, w tej samej miejscowości.
Wymiana opieką nad dziećmi może wyglądać tak, że dziś wszystkie dzieci są u mnie, jutro u ciebie, a pojutrze u mamy Marysi... itd. Można zatrudnić wspólną opiekunkę , czy pomoc, nauczyciela... Można wspólnie "wynająć" jakieś miejsce, np. czytelnię, bibliotekę, organizować wspólnie wycieczki itd.

Wtedy każda mama ma co któryś dzień dla siebie (albo dla swojej pracy), dzieci są razem i mogą się socjalizować.

Oczywiście wymiany można organizować z rodzinami z innych miast. Wtedy dochodzi jeszcze inne środowisko, poznawanie okolic innych miast, muzeów, gór, jezior,  w ogóle krain geograficznych. Można przy okazji zrobić jakiś ciekawy projekt edukacyjny, obejmujący historię, geografię, języki obce, ...
Wymaga to jednak czasu wolnego od rodzica, by dziecko dowieźć lub zostać z nim. Nie każda rodzina dysponuje zapleczem noclegowym, ale od czterech lat nam się to udawało. Zawsze jesteśmy bardzo mile przyjmowani, a i nasz dom stoi otworem.

Jedyny minus takiej edukacji jest taki, że nadal są to spotkania sporadyczne. Nie można jedzić cały czas.

Szukamy więc harcerstwa lub innej grupy rodzin, która miałaby podobne wartości i cele odnośnie edukacji swoich dzieci.

Pozdrawiam

poniedziałek, 5 września 2011

Trochę o mnie samej...

Po moim pierwszym szkoleniu zaczęłam długie studia nad programowaniem neurolingwistycznym. Ukończyłam różne kursy, jeździłam po różnych miastach, krajach, ucząc się i obserwując innych trenerów. Zachwycił mnie odmienny sposób prowadzenia warsztatów, sposób, który był przeznaczony właśnie dla mnie. Sposób, którego poszukiwałam od lat : luz i zabawa, dużo treści, bez podręczników i zeszytów, PowerPointa. Zastanawiałam się , dlaczego nie lubiłam się uczyć w szkole, skoro teraz przerzucam całe tony książek. Czy tam nie ma wiedzy? Czy to ja jestem jakaś ułomna? Czy nauczyciele byli do bani? Czy nie odpowiadała mi ławka szkolna? Jak to możliwe, że z niektórych przedmiotów byłam uczennicą piątkową (6 nie było) a z niektórych trójkową? I jaką uczennicą właściwie byłam? Czy dzieckiem, które nie lubi się uczyć w ogóle, czy dzieckiem bardzo zdolnym i chłonnym wiedzę i umiejętności.

Dzisiaj po wielu moich doświadczeniach na sobie, stwierdziłabym to drugie. Bo jak to możliwe, że świetnie tańczę i kroki taneczne chwytam w mig, a fakty historyczne mogą dla mnie nie istnieć?

Jak to się dzieje, że malowania siebie, rzeźbienia w drewnie, czy odlewy gipsowe nauczyłam się od razu i robię to świetnie a z plastyki w szkole miałam zawsze naciąganą tróję? Gram na gitarze, flecie, mam świetne wyczucie rytmu i dobrze tańczę, a z muzyki byłam zawsze tępa??? Bo w szkole nie uczyliśmy się poprzez intuicję, wyczucie, tylko poprzez rozum: czyli biografie Bacha na pamięć, zamiast słuchać jego utworów, wymienić rodzaje tańców ludowych zamiast je zatańczyć!

Wszystkie te moje pytania prowadziły mnie ścieżką, którą było podążanie za metodami nauczania, nie dla nauczyciela, ale dla ucznia. Przekonałam się, że „wina” nie leży po mojej stronie, ale po stronie sposobu, w jaki była mi przekazywana wiedza. Nie brano pod uwagę nie tylko sposobu, w jaki uczy się konkretna osoba, ale również jej strategii uczenia się. Żadnych upodobań, uzdolnień, talentów, umiejętności. Nie obwiniam tutaj nikogo, bo wierzę, że rodzice robili wszystko, co mogli, by mnie dobrze wychować i dać mi dobry start w dorosłe życie. Nauczyciele chcieli mnie nauczyć wszystkiego, co uczeń powinien wiedzieć, a system był, jest i będzie tylko i aż systemem, który kształci masowo, jak masowo produkuje się papier toaletowy.

Dzisiaj chociaż mówi się o indywidualnym podejściu do ucznia. Są już zapisy w ustawach, rozporządzeniach, wytycznych. Szkoda tylko, że są to nadal tylko słowa, bo nauczyciele żyją w niewiedzy, brak w dalszym ciągu dobrych kursów i szkoleń, a szkoła nadal jest masówką.

Nikt nie wie, jak to indywidualne podejście ma wyglądać, więc albo zostaje nadal masowo cały program równo dla wszystkich albo robi się coś odwrotnego i szkodliwego: pozwalamy wszystkim na wszystko w imię „bezstresowego wychowania” , „nietykalności”, „obrazy uczuć religijnych”,.. i podobnych nadużywanych haseł.

Moim zdaniem idea nie powinna iść w kierunku: „co my, jako państwo’ możemy zrobić dla ciebie” tylko „Jak my, jako państwo możemy umożliwić ci to, żebyś ty mógł dawać coś od siebie. Coś co potrafisz robić najlepiej.”

Wtedy nie stawiamy nikogo w sytuacji z góry kontrolowanej przez bliżej niezidentyfikowane ciało państwowe, ale zostawiamy otwartą furtkę. Chcesz się kształcić, chcesz wykorzystać swoje talenty? To po prostu przejdź przez furtkę. Tam czeka na ciebie ogród pełen wrażeń i obietnic. Tam możesz w sposób intuicyjny doświadczać świata. Tam są świetni mentorzy, którzy cię poprowadzą drogą, k™órą chcesz, a nie drogą, którą idą wszyscy.

Moim zdaniem takie furtki już się pojawiają. Już widać światło w tunelu. Pierwszą taką możliwością było powstanie prywatnych szkół. Drugą jest bogata oferta firm i ośrodków szkoleniowych. Trzecią jest edukacja domowa, z otwartym umysłem i wiarą w sercu czekam na następne.

Moim celem jest pomoc tym ludziom, którym zwyczajnie zależy. Zależy na sobie, zależy na dzieciach, na swoich i tych, których kształcą. Moje doświadczenia pokazują, że wszystko zależy od ludzi. To od nich czerpię inspirację, motywację do działania, to dla nich chce mi się rano wstać i to dla nich piszę swoje artykuły i służę pomocą. To dla nich organizuję spotkania, warsztaty, szkolenia. I wreszcie dla nich , uporządkowałam mój własny świat, by służyć.

W filmie pod angielskim tytułem „Peaceful warrior” wielki myśliciel Sokrates pracujący na stacji benzynowej mówi do młodego buńczucznego chłopaka: „Najważniejsze jest, by służyć innym. Nie ma nic bardziej szlachetnego”.

piątek, 2 września 2011

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Prawda o szkole

Kenneth G. Wilson mówi w wywiadzie


(Szkoła) "Przypomina taśmę produkcyjną: uczniowie jadą po niej jeden za drugim, w tym samym tempie, a szkoła wkłada im do głowy kolejne porcje wiedzy, każdemu to samo. To trzeba zmienić. Zwiększanie liczby lekcji, ulepszanie programów niewiele da. Potrzebne jest "przeprojektowanie" [redesigning] edukacji. Trzeba pójść w ślady Boeinga czy Apple'a, które swój rozwój zawdzięczają temu, że "zaczęły od początku". Sformułowały fascynującą wizję swej przyszłości i uruchomiły jednocześnie proces badań i rozwoju. Potrafiły wykorzystać doświadczenia pracowników, także niższych szczebli, a nawet klientów. Nowa szkoła musi dostrzec, że dzieci uczą się od siebie nawzajem. Musi też otworzyć się na wyrafinowane użycie nowych technologii, zarówno przez nauczycieli, jak i uczniów. A nauczycielom trzeba dać możliwość rozwoju. Dziś razem z uczniami są więźniami w sali lekcyjnej,

Więcej... http://wyborcza.pl/1,75476,9917966,Dlaczego_twoje_dziecko_nie_dostanie_Nobla.html?as=2&startsz=x#ixzz1SS9Y3N2w

Rozmawiali 5 lipca Alicja i Piotr Pacewicz na krakowskiej konferencji STHESCA „Peter Drucker i przyszłość, która już się wydarzyła"

• Kenneth G. Wilson (rocznik 1936). Studia na Harvardzie, doktorat z fizyki w Caltech (California Institute of Technology). Od 1963 r na uniwersytecie w Cornell (w stanie Nowy Jork). Nagroda Nobla za teorię zjawisk krytycznych w przejściach fazowych (1982). W 1985 r. dyrektor jednego z pięciu w USA ośrodków wyposażonych w superkomputer przeznaczony dla placówek naukowych. Od 1988 r. w Uniwersytecie Ohio prowadzi badania i zajmuje się szkoleniem nauczycieli. Współautor książki „Redesigning education" (1996)





wtorek, 5 lipca 2011

Jak system edukacyjny realizowany w szkole może kształcić normalnych ludzi????

Przez pierwsze 3 lata dziecko uczy się przedmiotów w sposób zintegrowany. To oznacza, że cała wiedza jest pokazana w sposób połączony ze sobą, podobnie jak ma to się z życiu. Coś do czegoś możemy przyłożyć, coś do czegoś dopasować, połączyć. Wiadomo, co jest co.



W czwartej klasie następuje podział całej wiedzy na konkretne przedmioty i następuje specjalizacja. Żeby potem pod koniec szóstej klasy pisać egzamin kompetencji znowu zintegrowany. Dzieci w szóstej klasie poświęcają więc cały rok na nauczenie się znowu w postaci zintegrowanej pisania testu!


Cały rok edukacyjnie i wychowawczo jest… stracony!!!


W gimnazjum sytuacja jest jeszcze gorsza! Przedmioty obejmują bowiem całą gamę różnych szczegółów i szczególików, które do niczego się w życiu nie przydają, za to testy są przygotowywane i sprawdzane przez nauczycieli bardzo skrupulatnie!!! Znowu mamy rozbicie na przedmioty, po to tylko, żeby ostatnie 2 lata gimnazjum przygotowywać się do egzaminu , który całą wiedzę integruje!


Znowu mamy stratę czasu!!! Czasu, którego nikt nam nie zwróci! Ani dziecku, ani nauczycielowi, ani rodzicowi, który zresztą dla szkoły najmniej się liczy!!!


Gdyby urzędnicy państwowi prowadzili swoją usługę dla społeczeństwa jak biznes, nauczyliby się liczyć przychody, koszty i zyski bądź straty z takiej działalności! Nie tylko finansowe, ale ludzkie, edukacyjne i wychowawcze!!!


A nauczyciele? Zdają się być tak ograniczeni, że już sami nic nie potrafią wymyśleć i tkwią w tym systemie po uszy!!! Wymagają przygotowania od ucznia, a sami korzystają z gotowych wzorów testów dla nauczycieli logując się na stronę odpowiedniego wydawnictwa!!!


Brak tu logiki, przydatności i w ogóle sensu!!!


System uczy systemowo: pytanie-odpowiedź. Zero lub jedynka!


Jak będzie wyglądać nasze społeczeństwo kształcone w ten sposób?


Jak banda komputerów, które nie wie, co zrobić z uczuciami. Bo na to w systemie nie ma już miejsca.






-zatroskana matka, człowiek i obywatelka RP

środa, 13 kwietnia 2011

Szkoła dla papierka...

Jestem właśnie po rozmowie z bardzo miłym dyrektorem liceum.


Proponowałam właśnie szkole bezpłatny udział w projekcie edukacji finansowej dla uczniów i otwarcie klubu przedsiębiorczości.

Dlaczego zaproponowałam tej właśnie szkole udział w tym projekcie? Bo wydawało mi się, że szkoła, która uzyskała tytuł „Szkoły przedsiębiorczości” naprawdę byłaby tym zainteresowana! I rzeczywiście, jest zainteresowana- uzyskaniem certyfikatu! Nic ponad!!!

Jedynym zastrzeżeniem dyrektora był … dojazd do Łodzi na zajęcia. 25 kilometrów Stanowiło to nierozwiązywalny problem dla nauczycieli przedsiębiorczości.
Ja jeżdżę na szkolenia do Warszawy, też Londynu...

Ale dla kogoś, kto ma 5 lat do emerytury, to nie jest wyzwanie.

Zapytałam więc grzecznie, jak zamierzają oni uczyć uczniów przedsiębiorczości, kiedy sami nic nie robią???

-Są na to sposoby: żeby uczyć, nie trzeba brać udziału w projekcie- zostałam poinformowana przez dyrektora szkoły „przedsiębiorczości”.

Nic dodać, nic ująć.

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Przewrotnie o tym, jakie warunki powinien spełnić rodzic, by uczyć własne dzieci!!!

       Przypomina mi się pytanie jednego z pedagogów, który zaskoczony moją decyzją o zabraniu dzieci z prywatnej, bo przecież najlepszej na świecie i okolicach szkoły, zapytał, czy ja  albo mój mąż mam wykształcenie pedagogiczne.
Zastanawiałam się, co byłoby najlepsze w kwestii prawnej; jakiś obowiązek dla rodziców, który musieliby spełnić, żeby móc nauczać swoje dzieci w domu. Trzeba przecież coś zaproponować, bo liczy się dobro dziecka!

Przeanalizujmy niektóre z propozycji, które urodziły mi się podczas procesu myślenia:

Po pierwsze :

RODZIC POWINIEN MIEĆ FORMALNE WYKSZTAŁCENIE PEDAGOGICZNE- niestety ja nie mam takowego. To oznaczałoby, że się absolutnie nie nadaję do przeprowadzenia choćby jednej lekcji z kimkolwiek. Jakim cudem zatem, moje dzieci nauczyły się  chodzić, czytać, pisać, liczyć? Kto tłumaczył im tę pokręconą tabliczkę mnożenia, gdzie nic z niczego nie wynika i trzeba to wkuć na pamięć, gdy inne metody zawodzą. Szanuję oczywiście matematykę, to przecież królowa nauk. Mówię tylko o tym, że było nam ciężko. Bartek nie lubił siedzieć i liczyć, jakoś więc musieliśmy przebrnąć przez to wszyscy. Tutaj przydały się metody wychowawcze typu marchewka (bez kija). Za każdą stronę przykładów dostawał coś do jedzenia, bo mu się strasznie nudziło.  ( nie jest to wychowawcze, wiem!)  Tabliczkę mnożenia robiliśmy na tarasie i podczas spaceru z sankami w lesie. Przykłady, których nie mógł zapamiętać, pisałam szminką na lustrze w łazience. Potem było: 8 razy 8 to lustro :64.
Tak ,przyznaję , nie mam formalnego wykształcenia pedagogicznego. Ale mój mąż to je ma. Jest z tego powodu bardzo szczęśliwy i dumny zarazem. Nigdy mu się to w życiu nie przydało, a i do edukacji domowej jakoś się nie pali. Jak wstaje rano, to ma w głowie jedno – praca. Dzieci zostały na głowie mamy, która nie ma przecież formalnego… itd.
        Jak miałam zostać mamą, to nikt nie zapytał, czy mogę wychowywać dziecko, czy jestem do tego emocjonalnie i formalnie przygotowana. Czy stać mnie na poświęcenia, nieprzespane noce. A może by tak testować wszystkich rodziców! A co tam! Niech się tłumaczą, że mogą mieć dzieci. Niech przechodzą kursy i zdobywają stopnie. Ktoś musi im oczywiście te kursy organizować i brać za to wynagrodzenie. Kto miałby to robić? Może ministerstwo edukacji?
Tylko, czemu  miałoby to służyć?


Miałam do czynienia z całą rzeszą różnych nauczycielu po różnych studiach pedagogicznych, psychologicznych , kursach nauczycielskich itp. Bardzo fajnie. Tylko, że to teoria. 
Gdy jako nauczyciel, jesteś wkurzony na męża i przychodzisz z tym do pracy do szkoły , przenosisz całe sfrustrowanie na moje dziecko! Mogę spokojnie powiedzieć, że grono pedagogiczne to w 80% ludzie sfrustrowani, żyjący bez celu, nastawieni negatywnie do życia i innych, niezadowoleni ze swojej pracy, zarobków i przerzucających całą winę za swoje nieudane życie na dzieci!

Tu chciałam dodać, że pozostałe 20% nie jest w tak dramatycznej sytuacji psychicznej, ale też nie jest różowo. Tak naprawdę , to istnieje zaledwie garstka wspaniałych nauczycieli, którzy mają tę wizję, pasję i talent. I to właśnie w nich cała masa dzieciaków i ich rodziców pokłada nadzieje.

Tak więc pomysł o wykształceniu pedagogicznym rodziców upadł zupełnie.

PO DRUGIE: 
           A może by tak wprowadzić obowiązkowe WYKSZTAŁCENIE WYŻSZE rodziców edukujących  domowo?
Czemu nie? Tylko , to tak samo dla tych, co dopiero zamierzają mieć dzieci! Sytuacja bardzo podobna.
I jeszcze jak sobie przypomnę wszystkich tych utracjuszy z moich studiów, którzy z trudem przemykali się z roku na rok i mają dzisiaj wykształcenie wyższe, to znowu pytam: Czemu miałoby to służyć?
Czy mama lub tata z wykształceniem wyższym wiedzą, kim byli Fenicjanie?
Ja nie pamiętam- bo studiowałam ekonomię. I nie miałam czasu na Fenicjan, chociaż dużo się mówiło o pieniądzach.
Albo : ile wynosi suma kątów w trójkącie prostokątnym?
A co mnie to obchodzi? Jak będę potrzebowała tej informacji do szczęścia, to sobie to sprawdzę!
Czy rodzic, który po szkole średniej został biznesmenem, artystą, bądź mechanikiem nie jest w stanie usiąść z dzieckiem nad książką i razem przerobić pasjonującego bądź co bądź tematu o obocznościach w języku polskim? Też mu się to przyda!
Ja nie obawiam się takiego problemu. Jestem przekonana, że selekcja rodziców zdecydowanych na edukację domową odbędzie się w sposób naturalny. Jeśli ktoś nie wierzy we własne siły, w jaki sposób mądrze może pokierować losem edukacyjnym swojego dziecka? On zrzuca tę odpowiedzialność na szkołę i ma to z głowy.
Zatem my też mamy z głowy drugi pomysł testowania rodziców.

PO TRZECIE:

       Czy rodzice są w ogóle normalni? A może to jakieś nowe szaleństwo zbiorowe? Jakaś sekta?  Wyślijmy wszystkich na przymusowe BADANIA PSYCHOLOGICZNE!

Niech zbada tę sprawę psycholog. Niech zada rodzicom pytania o celowość takiej nauki w domu. Przecież dziecko może chodzić do szkoły! Bo przecież tutaj ma kontakt z rówieśnikami i nie ucierpią na tym jego zachowania społeczne.
Bo zachowań społecznych można nauczyć się akurat w szkole???
Tak jak wydajności pracy, kreatywności i szczerości można zaznać pracując potem w wielkich korporacjach!
Nic bardziej błędnego!
Moje dzieci w świetlicy nie miały opieki, obawiałam się o ich bezpieczeństwo!
Teraz szkoły panicznie boją się bandytów z zewnątrz, bomb, kradzieży. W tym celu zakładają monitoringi i okratowują okna. Ale prawdziwe zagrożenie jest w samym środowisku szkolnym, kiedy opiekunowe na świetlicy zajmują się sobą zamiast organizować jakieś ciekawe zajęcia, kiedy na korytarzu dzieci się przepychają, kiedy słyszą nieustające krzyki i mają chaos wokół siebie. Żyjemy w świecie nadinformacji, reklam, gier komputerowych, Internetu i … braku miłości. Zapomnieliśmy o wartościach! Ludzie nie spotykają się ,żeby pogadać, tylko żeby coś załatwić. Nie czytają książek, tylko oglądają telewizję, która często zwalnia z myślenia i zajmują się tzw. nicnierobieniem, które jest wymówką na wszystko. Rodzice nie zajmują się problemami szkolnymi swoich pociech, bo gdy te wracają do domu jest już po wszystkim.
Dzieci są wożone ze szkoły na różne zajęcia pozalekcyjne i uczestniczą w wyścigu szczurów. Nie mają czasu na zabawę i bycie wśród przyjaciół.

         W szkole nie rozwiązuje się konfliktów !  Nie tłumaczy się dzieciom, że takie zachowanie jest nieprawidłowe, że robi się komuś krzywdę, że ktoś cierpi, że czuje się znieważony. W szkole dziecko za złe zachowanie dostaje uwagę do dzienniczka i czuje się z tym okropnie, sfrustrowane i gorsze. Cierpi na tym jego duma i wali się poczucie własnej wartości.
Jest jeszcze bardziej rozzłoszczone i dalej robi komuś krzywdę. Koło się zamyka!
W szkole go nikt nie kocha!!!

       Dziecko uczone w domu jest z natury  otoczone rodzicielską miłością. Ma to, co mu się należy.  Gdy robi coś nie tak, ma od razu informację zwrotną: nie podoba mi się twoje zachowanie, przestań to robić, robisz komuś krzywdę, jak ty byś się czuł…itd. Dziecko wie, ono samo jest kochane, podczas gdy ganimy tylko jego zachowanie, a nie człowieka , jako całość.

       Powracając do psychologów: czytając prace niektórych dochodzę do wniosku, że sami potrzebują pomocy.
Nie znają mojego dziecka! Mogą tylko poznać jego zachowanie i próbować dopasować do tego, co przeczytali teoretycznie w książkach, które pisali .... inni psychologowie.

       To ja jestem jedyną osobą na świecie, która zna swoje dziecko od chwili jego poczęcia. Tylko ja znam każdy ruch drobnych paluszków, w których płynie moja własna krew. To ja znam każdy szczegół drobnej twarzyczki, każdy jej grymas, który mówi, w jakiej chwili emocjonalnej się teraz znajduje.
Tylko ja czuję , czy moja córeczka i mój synek mają teraz ochotę na naukę, czy lepiej teraz zjeść pomarańczę i pobawić się , a zacząć czytanie za 15 minut, albo nawet jutro.
Jestem matką! Nie potrzebuję rad żadnego psychologa, nauczyciela, księdza, czy innej osoby. Mogę o nie poprosić, ale nie wolno się z tym narzucać!

Tylko miłość!

To właśnie miłość może być testowana. I to przez samych zainteresowanych.
Nie ma innych wyznaczników, testów, ani wytycznych.

sobota, 29 stycznia 2011

Taki sobie wierszyk o edukacji...:))

Rano wstałam

Dom na głowie
Łóżko słałam
A tu gimnastyka już w połowie!
  • Tata z córką się dziś krząta
  • W kuchni przy śniadaniu
  • Syn się bawi, ja wciąż sprzątam
  • W calutkim mieszkaniu.
I tak sobie w mojej głowie
Pomalutku myślę:
Co dziś zadam moim bąkom?

Co im tu wymyślę?

  •  Czy to ma być matma, polski
  •  Czy dzisiaj przyroda
  •  Egzaminy wciąż nas straszą
  •  A tu – bęc! Przygoda:

 Zadzwoniła babcia miła

 I czeka z kolacją.

 Czy przyjdziemy dziś na obiad?

 -A co z edukacją?!!!

  •  Martwi się wciąż mama
  •  Czy z programem zdąży?
  •  Mnóstwo rzeczy wymyśliła
  •  Lecz jej szkoła ciąży.

 Może by już przestać bać się?

 I tak to nic nie zmieni!

 Będą może gorsze stopnie

 Z egzaminem na jesieni…

  •  W końcu już minęło chyba
  •  Prawie ze dwa lata,
  • Gdy się wreszcie pogodziła
  •  Z tym, że syn jej… lata!

 W końcu pasję ma chłopaczek

 -Lotnictwo-jak należy!

 O to chodzi w edukacji!

 Na tym nam zależy!

  •  O to, by się dziecko ładnie
  •  Samo rozwijało,
  •  By nikt w szkole i gdzie indziej
  •  Pasji nie zabrało.

 O to , by rodzina cała

 Mogła z sobą pobyć.

 By przekazać to, co ważne

 Dziecku. Dać mu pożyć!

 

                                Dorota Piwowarska

 

 

 

czwartek, 27 stycznia 2011

Jaka wiedza o życiu jest przekazywana dzieciom w szkołach? -

Prześledźmy literaturę z klasy I gimnazjum:

„O Etruskach” Zbigniewa Herberta instaluje nam w głowach:

…. My, którzy jesteśmy dziedzicami zbrodni (my, czyli kto dokładnie? Ja, ty …? Ja nie chcę być dziedzicem zbrodni!!! Dlaczego ktoś imputuje mi taki pogląd na mój temat!!! Odcinam się od tego, to pogląd samego autora i jego wewnętrzny osąd na swój temat) .. i przemilczeń, staramy się wymierzyć sprawiedliwość (Czy przypadkiem nie robimy z siebie kogoś w rodzaju samego Boga! Jak możemy wymierzać sprawiedliwość!!!) przeszłości; przywrócić głos wielkim niemowom historii, ludom, którym nie powiodło się w dziejach.
(I tu znów osąd! Jak można kogoś tak oceniać. Tak negatywnie. Skąd mamy wiedzieć, że im się nie powiodło i kto nas upoważnił do takiego sądu nad cywilizacją, o której nic nie wiemy!)
i jeszcze to: „wielkim niemowom historii”. Cóż za ocena bez pokory wobec naszych własnych słabości. A jeśli historia do nas mówi, krzyczy, a my jesteśmy ślepi i głusi, to jak w takim razie mamy nazwać siebie????

Czy chodzi o przywrócenie głosu tym niemowom, czy też zamknięcie naszych własnych ust i  nadstawienie uszu? Może wtedy człowiek więcej by się dowiedział o innych i o sobie samym.

środa, 26 stycznia 2011

Artykuł z "Dziennika Łódzkiego", z końcówką ode mnie:))

-Jak można nauczać na lekcjach przyrody o liściu, jeśli dziecko 
siedzi sztywno w szkolnej ławce? - pyta Dorota Piwowarska, matka dzieci nauczanych poza szkołą , w edukacji domowej. Jej dzieci  o drzewach uczą się w parku albo w lesie, a o stylach  architektonicznych   różnych epok opowiada im tata, gdy zwiedzają kościoły i na rodzinnych  wycieczkach. 
Dzieci w rodzinie Piwowarskich jest dwoje. Najpierw pojawiła się  Agnieszka, która ma dziś 14 lat, dwa lata później urodził się  Bartosz. Oboje  w wieku 6 lat umieli  już czytać, w pierwszych 
klasach wykonywała polecenia nauczyciela dużo szybciej niż inne dzieci.
- Rodzice wybierają edukację domową z różnych przyczyn. W przypadku  Agnieszki szkoła nie potrafiła wypracować oferty dla ucznia zdolnego.  Nad lekturami, których przeczytanie  zajmuje  dzieciom z bólem  kilka tygodni, Agnieszka spędza kilka godzin - opowiada  pani Dorota  Piwowarska. Gdy jej córka ukończyła trzecią klasę podstawówki, obie postanowiły dać szansę szkole prywatnej. - Ale tam Agnieszka czuła, że to szkoła chce mieć z niej korzyść,  nieustannie naciskając  na start w przeróżnych konkursach i  olimpiadach, zamiast dać jej coś od siebie - twierdzi pani Dorota. Po  długich poszukiwaniach i nieudanych doświadczeniach z państwowymi i niepublicznymi placówkami 
cała rodzina  postanowiła spróbować edukacji  domowej.
Według ustawy o oświacie , dziecko może „spełniać obowiązek szkolny poza szkołą” a rodzic ma prawo przejąć kontrolę na nauczaniem  dziecka, jeśli formalnie zapisze je do szkoły, której dyrektor zgodzi  się na takie rozwiązanie.- Według niektórych to prawie niemożliwe, ale ja twierdzę, że trzeba  po prostu umieć rozmawiać z ludźmi - mówi Dorota Piwowarska. Do  wybranego dla Agnieszki gimnazjum zabrała laptopa z przygotowaną  godzinną prezentację o swoich doświadczeniach w edukacji domowej i pomysłach na różne projekty. Nauczyciele do dziś są  przekonani do pomysłu Piwowarskiej "pół na pół", ale, co  najważniejsze, dyrektor gimnazjum powiedział "tak".
- Teraz wstajemy, gdy odzywa się nasz zegar biologiczny - opowiada o zwykłym 
dniu pani Dorota. - Jemy śniadanie, na pewno zdrowsze od kanapek  szykowanych do szkoły. Czasami mąż wstaje dużo wcześniej, żeby popracować zanim obudzi się rodzina.
Potem nauka. Przedmioty dzielimy na  "książkowe" i "projekty". Na tych pierwszych szykujemy się do  egzaminów w szkole na koniec każdej klasy, obowiązkowych dla dzieci 
edukowanych domowo. Zaś właśnie "projekty" to wycieczki, wyjazdy  czy wyjścia , np.
do muzeów (wybieramy te interaktywne, bo są ciekawsze). Po obiedzie dzieci oglądają filmy, chodzą na zajęcia,  realizują własne  pasje. Agnieszka jest uzdolniona plastycznie i już dziś wie, że chce 
zdawać na architekturę. Bartosz ma konstrukcyjny umysł, przepada za  samolotami, ale też jest bardzo wrażliwy- kocha przyrodę!
Według Doroty Piwowarskiej, rozległa wiedza dziecka  czasem sprawia mu  problemy, gdy przychodzi do zdawania obowiązkowych egzaminów. - Bartosz trafił na polecenie, w którym miał wymienić dwie cechy  sprawiające, że ryby są przystosowane do życia w wodzie. Ale on tych  cech zna dziesięć i nie mógł zdecydować, jakie z nich są  najważniejsze. W końcu nie wpisał nic i dostał z tego zadania zero  punktów - opowiada pani Dorota.
Egzaminy na koniec każdej klasy mocno irytują rodziców zdecydowanych 
na edukację domową.- Dzieci chodzące do szkoły po klasówce zwykle mogą zapomnieć 
przerobiony pod jej kątem materiał. Nasze dzieci w kilka czerwcowych 
dni są sprawdzane z całego roku ze wszystkich przedmiotów - 
wyznaje  Dorota Piwowarska, -przypomina to sesję egzaminacyjną, ale już dawno daliśmy sobie radę ze stresem.  Wyniki egzaminów? Czwórki i piątki. I to zasłużone!

Alternatywne podejście do edukacji zmieniło też życie zawodowe mamy 
Agnieszki i Bartosza. Zauważyła, że nauczanie sprawia jej prawdziwą 
przyjemność. Jest samoukiem z dziedziny najnowszych osiągnięć naukowych budowy i funkcjonowania umysłu, psychologii i edukacji. Łączy teorię z praktyką. Ukończyła też kursy trenerskie  i założyła  w Łodzi oficjalny  "Klub  Edukacji  Finansowej Cashflow". Na stronie www.cashflowlodz.com można znaleźć oferty  spotkań klubowych oraz
szkoleń dla dorosłych, studentów i dzieci. Jest nawet   program dla szkół autorstwa pani Doroty.
- Moim zdaniem uczeń nie  musi wiedzieć, co to jest imiesłów bierny, ale zasady gospodarowania własnymi pieniędzmi powinien znać - mówi Piwowarska. -Problem w tym, że ta wiedza jest nudna i wprowadzana nudnie, a ja to robię poprzez zabawy i gry i wchodzi łatwo!  Twierdzi, że gdyby nie przygoda z  edukacją domową, nie odnalazłby swojej prawdziwej pasji: szkolenia  innych.  Z drugiej strony ogrom czasu poświęcany Bartoszowi i 
Agnieszce, sprawia, że ich rodzice często nadganiają zaległości w  pracy po nocach.  To oczywiście ich wybór.
Edukacja domowa jest jedną z odpowiedzi na nauczanie własnego dziecka.  – I niekoniecznie musi się odbywać w domu. Tworzą się małe społeczności , które albo pracują w grupach albo zakładają małe szkoły , które traktują dziecko podmiotowo i dają więcej swobody. Bo o jednostkę tu naprawdę chodzi!